poniedziałek, 7 listopada 2016

Dwa lata w zawieszeniu

Zanim w ogóle zacząłem pisać tego posta, już miałem na skrzynce przynajmniej osiem zapytań, co to w ogóle za tytuł? Taka reakcja byłaby przynajmniej mocno zastanawiająca, gdyby nie to, że sam sobie te maile wysłałem. Czasem wytłumaczenie zjawisk nadprzyrodzonych jest na wyciągnięcie ręki. Czasem też trochę drobnych jest na wyciągnięcie ręki, ale ja nie o tym. Tytuł jest wymowny, czyli da się wymówić. Jest też frapujący, czyli da się go przerobić na mrożoną kawę. Ma też wszystko, by być konwergentnym, czyli da się... nie wiadomo co, bo nie rozumiem tego słowa.

W skrócie chodzi o to, że już dwa lata z haczykiem (bo ponoć dzisiaj we wszystkim jest jakiś haczyk) minęły, odkąd ludzkość dotknęła zaraza w postaci mojego bloga. Nie oczekuję gromkiego "sto lat!", bardziej oczekuję, że oszczędzicie mi łaskawie wpierdolu z tej okazji. Jako. że pierwszy rok mojej pisaniny opękałem tekstem rocznicowym  pewnie w okolicy zeszłego listopada, to dziś zajmiemy się rokiem minionym, a był to rok przełomowy, przynajmniej dla wielu osób na tej planecie, u mnie to zależy. Przelećmy zatem w skrócie co się zmieniło przez ostatnie dwanaście miesięcy.

Przede wszystkim ożeniłem się. Co prawda sześć lat temu, ale i tak co roku jest to pewne zaskoczenie. Szczególnie kiedy w nocy szarpie mnie dwójka dzieci, budzę się zlany zimnym potem i okazuje się na szczęście, że to był tylko sen, bo w rzeczywistości nie szarpią, tylko kopią. Jak już jesteśmy przy dzieciach, to muszę się pochwalić, że kilka miesięcy temu zostałem Ojcem Roku miesięcznika "Sztachnij się i wyluzuj". Niestety nie odebrałem nagrody, bo w dniu kiedy miała się odbyć uroczysta gala, redakcja się spaliła. Nie wiem czy następnego dnia też się spaliła. Nie sprawdzałem, chyba zapomniałem sprawdzić, możliwe że miałem to zbadać, ale poszedłem coś przekąsić. 

Udało mi się też po heroicznej walce dotrzymać corocznej tradycji, która pieczołowicie pielęgnuję od urodzenia. Co roku pierwszego stycznia siadam przed biblioteczką, wychylam nieco tequli (no może nieco więcej niż nieco, kwestia podejścia - mój brat powiedziałby że to dużo mniej niż nieco, a kilku moich znajomych nic by nie powiedziało, bo spałoby od godziny), a następnie uroczyście przyrzekam, że nie przeczytam w tym roku "Ulissesa". O mały włos tego lata by się to nie udało. Już sięgnąłem po książkę, już miałem dmuchnąć na okładkę w celu odkurzenia (żartuję, Pani Żona trzyma w przedpokoju maczetę z wygrawerowanym napisem "Za kurz zapłatą krew, za pył obracaj w pył. Międzyzdroje 2009."), ale coś dużo ważniejszego i zajmującego przykuło moją uwagę - nie pamiętam już, chyba któryś z Mroczków w telewizji śniadaniowej opowiadał jak wyprowadził psa dzisiaj i jak zamierza to zrobić jutro. 

Największym jednak sukcesem minionego okresu (okresy mają to do siebie, że wywołują skrajne emocje - na przykład okres błędów i wypaczeń prawdopodobnie zasmucił pośmiertnie Stalina, a okres mojej żony co jakiś czas uszczęśliwia nas oboje - znaczy mnie i żonę, nie wiem jaki stosunek do tych zdarzeń ma pośmiertnie Stalin) jest odkrycie dlaczego poczytność postów mojego bloga spadłą z kilku tysięcy na tekst do zera. Po długich poszukiwaniach przyczyny okazało się, że starsza córka za namową młodszej wyłączyła odświeżanie posta na komputerze co minutę. Szkoda, bo byłem swoim bardzo oddanym czytelnikiem, ale nie ma się co smucić - jestem na dobrej drodze do odzyskania swojego zaufania. 

Nie byłoby prawdziwej rocznicy, gdyby nie zapowiedzi spektakularnych zmian na blogu. Będą, a jakże! Po pierwsze, całkowicie zmieniam układ graficzny strony, jednak będzie on widoczny jedynie dla ludzi powyżej 100 IQ - napiszcie jak Wam się podoba ta zmiana. Po drugie, zupełnie zmienia się system komentarzy - zacznijcie je do cholery masowo pisać! Koniec zmiany. Po trzecie, coś mi chodziło po głowie, jak sobie przypomnę, to zmienię i obiecuję, że to będzie petarda. Po czwarte, wydłużam promocyjnie tytuły postów. Dotychczas było to jedno darmowe słowo, teraz dołożę gratis kilka słów do każdego tytułu. Po piąte, nie zabijaj. Po szóste, wciąż nie zamierzam zajmować się na tym blogu polityką, oczywiście z czystej zemsty za to, że polityka nie zajmuje się mną. Po siódme, jest już późno, a jutro rano idę do pracy, więc końcówka tekstu będzie po łebkach. Po ósme, blablablablablabla (mówiłem, że będzie po łebkach). Po dziewiąte, kochajcie się - nie żeby jakiś patos, to przyjemne po prostu jest. Alkoholu Wam w żadnym wypadku nie polecam, bo to jest rzecz która przecież reklamy żadnej nie wymaga. 

Nie byłbym sobą, gdybym nie zakończył rocznicowego tekstu krótkim wierszykiem. Voila!

Płakała Matka Ziemia rodząc ideę blogów
W bólach, w cierpieniu, w miejscowości Rogów
Widząc rozpaczliwe potrzeby chyba ludzkie
(w miejscowości Rogów - województwo łódzkie)
Bo też i wspomniany Rogów, jak almanach na półce
To alegoria ludzkości w powlekanej pigułce
I tak czasem tam stoję w korku przed szlabanem
Stoję jak wszyscy - w sumie przejebane
Widzę w myślach blogerów, czasem rzucę "ujem"
I się zastanawiam czy ktoś nad tym panuje
A z budki dróżnik patrzy niczym bazyliszek
Czy ktoś może przypomnieć o czym ja tu piszę?

Do siego roku, darz bór, happy hanuka, czy co tam się piszę z okazji rocznicy bloga. Wasze zdrowie Przyjaciele!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz