czwartek, 25 czerwca 2015

Ostry dyżur

W jeden z czerwcowych weekendów zapowiadała się piękna pogoda, więc żona rzuciła pomysł urządzenia urodzin na działce... w Białymstoku. Dla mnie bomba. Cały czas twierdzę, że w Łodzi jestem w zasadzie przejazdem. Wpadłem na chwilę do dziewczyny osiem lat temu, zeszło nam trochę wieczorem, powiedziała: "To zostań na noc" i zawsze się znalazła jakaś wymówka, jak już zbierałem się do domu. A to: "Posiedź do końca tygodnia", a to: "Weźmy ślub", a to: "Jestem w ciąży..."

...i tak z tygodnia na tydzień coraz bardziej się zastanawiam czy już nie czas rozpakować walizkę.

Wracając jednak do propozycji żony, z miejsca wzmogłem czujność po jej usłyszeniu. Wyjrzałem przez okno - samochód cały. Zajrzałem na konto - osiem złotych, czyli nie wyczyściła. Sprawdziłem czy nie ma gdzieś poukrywanych testów ciążowych. Na oko wszystko było w porządku, więc odważyłem się zapytać (jestem w końcu mężczyzną i z dumą mogę powiedzieć, że mam względną swobodę wypowiedzi w domu - znaczy wolno mi pytać o co chcę, wolno mi mieć nawet opinię na temat odpowiedzi, wolno mi też, a nawet jest zalecane opinie zostawiać dla siebie):

- Kochanie, ale dlaczego chcesz obchodzić urodziny w Białymstoku? 

- Bo w łódzkim wiedzą ile mam lat... kochanie - wesoło wycedziła przez zęby radość mojego życia.

Skorzystałem z prawa zachowania opinii i obszyłem swoje wewnętrzne niezrozumienie workiem zapomnienia. Grunt, że jechałem do domu. Na całe cztery dni, czyli idealny czas, po którym wracając do Łodzi nie musiałem jeszcze tłumaczyć się złym wyważeniem kół, kiedy ręce mi się trzęsły na kierownicy. W czwartkowy wieczór dotarliśmy do rodziców, gdzie nastąpiło tradycyjne powitanie. Kiedy obudziłem się następnego dnia - w sobotę rano - pojechaliśmy zakupić pożywienie na grilla, sałatki, ciasta kruche i niekruche oraz coś do popicia, bo jedzenie bez popijania może prowadzić do ciężkich powikłań. Żona stanowczo odrzuciła mój projekt zakupienia tylko czegoś do popicia, a moją argumentację, że często z przyjaciółmi robiliśmy takiego grilla, że nawet go nie wyciągaliśmy z komórki, przez co było znacznie mniej sprzątania, skwitowała:

- Therion, nawet menele pod sklepem piją pod bułkę.

Po raz kolejny więc skorzystałem z mojego samczego przywileju zaprzestania dalszej argumentacji. Wyjechaliśmy z marketu wózkiem tak napakowanym, że zadzwoniłem do pobliskiej jednostki z pytaniem, czy przypadkiem nie chcieliby na niedzielę pełnej aprowizacji w zamian za udostępnienie czołgu na godzinkę albo dwie i toru kartingowego. Nie chcieli. Będziemy musieli zjeść to wszystko sami. Od razu przeliczyłem sobie, ile będę musiał przebiec w drodze powrotnej, żeby spalić ucztę i wyszło mi, że nie jest najgorzej - już na zjeździe z autostrady w Strykowie będę mógł się zabrać do auta.

Zawieźliśmy zakupy do domu, a następnie pojechałem z ich płynną częścią na działkę. W domu, w lodówkach i tak nie byłoby na nią miejsca, a na działce się ją schłodzi metodą wiadro-woda. Wtedy właśnie pierwszy raz tego dnia byłem na działce...

Po wstępnym przetworzeniu produktów zapakowaliśmy torby z jedzeniem i wannę z sałatką do samochodu i pojechaliśmy z tym wszystkim na działkę (dla mnie był to już drugi raz tego dnia). Odstawiłem samochód pod blok rodziców i udałem się pieszo na działkę po raz trzeci. Sama impreza urodzinowa była niezwykle udana, ale niestety nie ma takiego jej uczestnika, który mógłby uczciwie zrelacjonować jej przebieg, więc skupimy się na wydarzeniach późniejszych, kiedy to po dotarciu do domu i położeniu dzieci spać, pomyśleliśmy z rodzicami, że wieczór jeszcze młody, a mając do łóżek jakieś dwa, trzy metry, możemy spokojnie upewnić się czy żaden posiłek nie pozostał bez odpowiedniego nawilżenia. Byłem właśnie w samym środku opowiadania rodzicom pasjonującej historii o tym, że jest w Łodzi gość, który klei karczki do torebek, kiedy Żona powiedziała:

- Torebka jest na działce...

- Kochanie, to ja tu jestem nawilżony, ale wiem co mówię. W ŁODZI są torebki i on klei do nich te karczki.

- Moja torebka z telefonem została na działce pod drzewem! - doprecyzowała wcześniejszy, na pozór bezsensowny komunikat Żona.

Wtedy poszedłem na działkę po raz czwarty i znalazłem torebkę pod drzewem, ale jak się okazało telefonu w niej nie było, bo został w wózku, który schowałem do piwnicy. Spacer podziałał na mnie jednak dość energetyzująco, więc po powrocie kontynuowaliśmy procedurę brutalnie przerwaną moim wyjściem. Po kilkunastu minutach do mieszkania weszła moja siostra. Daleko nie miała, bo mieszka na tym samym piętrze co moi rodzice.

- Słuchajcie. Położyłam się żeby nakarmić małą i przysnęło mi się nieco, ale nie wyjęłam soczewek i teraz jedna chyba mi uciekła gdzieś do mózgu, lub nieco bliżej pod powiekę. W każdym razie oko mnie boli, sprawdźcie czy da się ją wyjąć. Żona sprawdziła, nic nie znalazła, co jednak nie rozwiązało problemu.

- Jedziemy na policję - zaproponowałem, a widząc zdziwienie na wszystkich podwójnych twarzach dodałem - Albo nie, policja nie znalazła samochodu kolegi, jak mu ukradli, a był większy niż soczewka, więc pojedźmy na pogotowie. Na szczęście siostra jako matka karmiąca mogła prowadzić samochód, choć bez soczewek (lub z soczewką w niewłaściwym dla niej miejscu), w nocy, był to pomysł nieszczególny, ale przecież już ze dwie butelki wcześniej zyskałem niezwykłe umiejętności pilota rajdowego, więc nie było się czego obawiać. Tu należy nadmienić, że mąż mojej siostry z racji nadmiernego zmęczenia nie mógł włączyć się do akcji i na komunikat mojej siostry: "Jadę na pogotowie, pilnuj dzieci", odpowiedział: "".

Zeszliśmy więc z siostrą do samochodu, a ja jako świeżo upieczony specjalista do spraw pogotowia zapytałem tylko, czy na pewno wzięła dowód osobisty, bo mogą jej na słowo nie uwierzyć, jak się nazywa. Siostra zbladła i powiedziała: "O Boże. Zostawiłam torebkę z telefonem i dokumentami w domku na działce!". Tak oto pojawiłem się na działce po raz piąty...

Gdy już uzbroiliśmy się w dowód tożsamości, udaliśmy się na pogotowie, co prawda nie te, któremu podlegał rejon siostry, ale za to bliżej położone. Weszliśmy do rejestracji, gdzie siedział wyraźnie nie oczekujący nas pan i spytał o co chodzi. Siostra tłumaczyła, że oko, soczewka, że boli, że jest matką karmiącą...

- A to oczami pani karmi? - spytał rejestrator - Proszę się przespać i dać się przespać innym. Wróci pani jutro.

Udało nam się jednak przekonać gościa, że co prawda zagubiona soczewka to nie rana postrzałowa, ale też jest to dość pilna sprawa. Pan nas skierował do gabinetu, gdzie za chwilę pojawił się zaspany pan doktor, który powiedział, że nie ma kompetencji do grzebania w oku, bo jest ginekologiem, więc ewentualnie jakby siostra czuła, że jej się ta soczewka przemieszcza na dół, to on wtedy pomoże, obciął siostrę wzrokiem i dodał, że nawet chętnie pomoże, po czym wystawił nam skierowanie do szpitala.

- Pani do okulisty, a panu na wszelki wypadek wypiszę od razu detoks, dobra?

Wzięliśmy papierki i pojechaliśmy do szpitala, którego teren był rozkopany prawie tak profesjonalnie jak Łódź. Po trzecim obejściu wszystkich budynków, w końcu udało nam się znaleźć miejsce, w którym przyjmowali pacjentów w typie mojej siostry. Weszliśmy i się ucieszyliśmy, bo akurat do okulisty nie było nikogo w kolejce. Usiedliśmy pod gabinetem i po piętnastu minutach coś nas tknęło. Wszystkie pokoje lekarskie obok były oświetlone, a okulistyczny był offline. Po pół godziny poszedłem do rejestracji zapytać, czy pamiętają o pacjentce z potrzebującym okiem. Pani powiedziała, że doskonale nas pamięta i trzeba czekać. W międzyczasie połowa oczekujących do innych gabinetów została już obsłużona. W końcu nasz gabinet też podłączyli do sieci i wyszła z niego przemiła pani, która powiedziała, że okulistka już schodzi z oddziału. Po godzinie na korytarzu zostaliśmy tylko my, cały czas pierwsi w kolejce. Powiedziałem siostrze, że wyjdę na zewnątrz policzyć iledziesiąt pięter ma ten szpital, co pozwoli nam w przybliżeniu obliczyć pozostały czas schodzenia okulistki z oddziału. Zanim jednak wstałem z miejsca, pani doktor zaprosiła siostrę do środka, wywinęła jej powiekę i powiedziała, że soczewkę musiała zgubić poza okiem, a grzebiąc w narządzie w jej poszukiwaniu, po prostu go zatarła i dlatego boli. Kurtyna.

16 komentarzy:

  1. Mariusz Sawoniuk25 czerwca 2015 22:34

    OCZY-wiście nie dokończyliśmy partii :-(

    OdpowiedzUsuń
  2. Mógłbym napisać, że się cieszę bo przegrywałem, ale wiesz... dopóki gońce w grze, a bramki są dwie...

    OdpowiedzUsuń
  3. "Jedziemy na policję" :D
    A co do tych karczków... nie sądzę, żebyś to rodzicom prawidłowo wytłumaczył. :/

    OdpowiedzUsuń
  4. Tym bardziej, że nie pamiętam czy przypadkiem zamiast "karczek" nie powiedziałem "karkówka", bo później mama pytała, czy aby na pewno marynuje się to w butaprenie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Mariusz Sawoniuk26 czerwca 2015 22:08

    Jak się rozstawaliśmy, to Młody i do GOPR mógłby pojechać. Późniejsza analiza wykazałaby dopiero że nazwa najkrótsza, tylko odległość proporcjonalnie odwrotna.

    OdpowiedzUsuń
  6. 8 zł? To nie dość, że nie wyczyscila to jeszcze zasiliła 😄

    OdpowiedzUsuń
  7. Edyta Śmietanka27 czerwca 2015 12:28

    Ale będzie następna cześć o tym jak wracacie do cipologa, a on szczęśliwie znajduje moczówkę?

    OdpowiedzUsuń
  8. A więc tak wyobrażasz sobie rodzinę patologiczną? Że brat z siostrą po ginekologach jeżdżą? :)

    OdpowiedzUsuń
  9. To wy rozjechaliscie tego dowcipnego lekarza?

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie było innej możliwości. Więcej nie mogę i nie chcę mówić :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Edyta Śmietanka27 czerwca 2015 15:18

    Widzisz Jakoby jak się innym powodzi? I jeszcze kłuja tym ludzi w oczy! Na blogu się tego dorobił? Nie sądzę....

    OdpowiedzUsuń
  12. Edyta to gołym okiem widać.
    Szpiegowska skrzynka kontaktowa, soczewka kontaktowa. Zbieżność nazw to przypadek?

    OdpowiedzUsuń
  13. Tekst zaczepisty :)
    Patrząc na częstotliwość kursów jedno mnie zastanawia, jak daleko jest z działki do owego bloku?

    OdpowiedzUsuń
  14. Kaiten Typ 1 pokonałby tę odległość mniej więcej w 1,5 minuty :D

    OdpowiedzUsuń
  15. A, znaczy niecałe 1,4 km...
    Toś się trochę nabiegał :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Spałał kalorie,które musiałby palić na trasie do domu ;)

    OdpowiedzUsuń