Mieliście kiedyś tak, że przyśniło wam się jak rozbijacie samochód i następnego dnia rozbiliście samochód? No ja też nie, bo jakbym tak miał, to po takim śnie nigdzie bym nie wyjeżdżał przez dobę. Z tego co pamiętam, w nocy z poniedziałku na wtorek przyśnił mi się anioł i powiedział, żebym spał spokojnie, bo za pięć lat wymyślą silniki zasilane goryczą i kryzys dotknie raje naftowe, a Polska będzie potęgą gospodarczą. Zapytałem go, co z Grecją, a on tylko się zaśmiał i powiedział, że niech się tym Zeus martwi.
Obudziłem się więc szczęśliwy i wyspany. Sprawdziłem poziom goryczy na fejsie, był ok - będziemy bogaci. Wziąłem kask z lampką, kilof i zorientowałem się, że nie jestem górnikiem. Ulżyło mi, ale tylko na chwilę, bo zaraz potem zaniepokoiłem się skąd w moim domu kilof? Przypomniałem sobie, że jak mnie ostatnio brzuch bolał, to Żona powiedziała, że pójdzie kupić mi węgiel, więc zażartowałem "Lepiej kup kilof, sam sobie nakopię".
Zszedłem na dół, wsiadłem do samochodu, poprawiłem fotel i lusterka (bo Żona poprzedniego dnia prowadziła z Piotrkowa do domu, jako że ja co najwyżej mogłem poprowadzić Olbrychskiego pod rękę lub Stockingera na barana). Wtedy jeszcze nie wiedziałem, a raczej nie skojarzyłem, że los okrutny potrafi dawać znaki nie tylko poprzez sny. Pojechałem do pracy. Tu muszę powiedzieć, że w ogóle nie powinienem jechać do roboty. W ogóle nie powinno mnie być tego dnia na łódzkich skrzyżowaniach. Od poniedziałku powinienem być na urlopie - jakieś trzysta pięćdziesiąt kilometrów od łódzkich skrzyżowań. Niestety mój szef stwierdził, że ma być brzydka pogoda i on nie może pozwolić mi zmarnować tygodnia urlopu na gapienie się w płaczącą szybę, bo zamiast wypoczęty i szczęśliwy, wrócę do pracy rozgoryczony (kiedy ja właśnie chciałem być rozgoryczony - trzeba zbierać kapitał na za pięć lat!).
Dzień w pracy minął jak zawsze - osiem godzin ciągnęło się jak co najmniej osiem godzin. Zanim wyszedłem, zadzwoniłem jeszcze do Żony czy mam coś kupić po drodze do domu. Powiedziała, żebym kupił kupon dużego lotka, bo czuje że to nasz dzień będzie. Kiedy tylko opuściłem budynek, zaczęło lać. Popatrzyłem w niebo, wspomniałem słowa szefa i pomyślałem "Tęga głowa". Wsiadłem w auto, ruszyłem znaną drogą i w kilkanaście minut znalazłem się kilometr przed domem...
...i wtedy jak grom z czeskiego nieba wyjechała z drogi podporządkowanej Skoda, która z okrzykiem "Za sześćdziesiąty ósmy!" przywaliła mi w bok. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, co nie dziwi, bo była to droga brukowana za przejazdem tramwajowym (a kto w Łodzi widział przejazdy ten wie, że przejeżdża się przez nie jakieś 0,3 - 0,5 km/h, więc nie da się pięćdziesiąt metrów za nimi pędzić). Pan wysiadł z auta i przywitał mnie słowami:
- Kurwa! Czwarty raz w tym tygodniu!
- Czwarta stłuczka??? - zatkało mnie i od razu pomyślałem sobie, że zasugeruję panu oddawanie krwi i przerzucenie się na darmową komunikację miejską, w końcu niektórzy to już z dobrym skutkiem wypróbowali...
- Nie. Czwarty raz wysiadam z auta.
Później mnie przeprosił, ja się wzruszyłem i prawie padliśmy sobie w ramiona. Scena trwała z dziesięć minut, po czym powiedziałem panu, że co prawda atmosfera jest całkiem sympatyczna, ale musimy napisać oświadczenie. Pan zapytał czy mógłbym takie napisać, na co mu odrzekłem, że nie mogę napisać oświadczenia sprawcy kolizji, bo... nie jestem sprawcą kolizji i jedyne co mogę zrobić dla pana, to podyktować mu co ma napisać. Pan się zgodził, więc zacząłem mu dyktować:
- Tytuł: "Zrzeczenie się majątku."
Pan zbaraniał. Ja się zaśmiałem i znowu dziesięć minut wymienialiśmy serdeczności. Później podyktowałem mu prawidłową treść oświadczenia, pan podpisał i rozstaliśmy się, obiecując sobie, że przyszłe wakacje spędzamy razem, a nasze żony na pewno się polubią. I to mógłby być koniec historii, gdyby nie to, że trzeba było się zająć kontaktem z ubezpieczalnią. Moje kontakty z ubezpieczalniami to temat na oddzielny tekst, kiedyś do tego wrócimy, bo przy moich kontaktach z likwidatorami szkód skecz o papudze jest po prostu cienki. Tu mógłbym po raz drugi zakończyć tę opowieść, ale przypomniałem sobie...
Przypomniałem sobie, że zawsze kiedy moja Żona decyduje się wsiąść za kółko i mówi, że od teraz to już na pewno będzie jeździć, w nieodległym czasie mam kolizję. Zawsze!
Dobre, dobre 😄
OdpowiedzUsuńNo ale, że nie jesteś górnikiem to mnie trochę zaskoczyło. Nawet trochę więcej niż trochę.
Teraz rozumiem dlaczego w Łodzi nie ma kopalni. Nie ma kopalni bo nie ma górników. Takie to proste, a ja głupi dopiero na to wpadłem😖
Gdyby nie to, że przez głupi błąd w dokumentach Łódź przegrała dawno, dawno temu przetarg z Górnym Śląskiem, to dziś kopalnie byłyby tu na każdym rogu :)
OdpowiedzUsuńJak byłyby, jak nie byłoby. Kopalnie są tam gdzie górnicy. To tak jak zborze rośnie tam gdzie są rolnicy, czy też alkohol jest tam gdzie alkoholicy.. eee.. To akurat jest wszędzie. Ta zasada nie sprawdza się tylko z komornikami. Jak jest przynajmniej jeden komornik to znika komora i to z całą zawartością.
OdpowiedzUsuńZborze to chyba tam gdzie Świadkowie Jehowy :D
OdpowiedzUsuńCo do tekstu - mam mieszane uczucia. Z jednej strony rżałem jak koń, a drugiej przecież nie ma się z czego śmiać - wydarzenie było tragiczne.:D
Dobra, poprawię 😊 ale pretensję proszę zgłaszać do głupiego HTC 😏
OdpowiedzUsuńdo THC jeszcze bym zrozumiał... :)
OdpowiedzUsuńSerdeczności, oświadczenia... takie to niedzisiejsze jakieś :).
OdpowiedzUsuńSytuacja sprzed kilku miesięcy: staliśmy na czerwonym lewoskręcie, babsztyl za nami w pewnym momencie spojrzał na sygnalizator do jazdy na wprost, gdzie zmieniło się na zielone i nagle jak nie huknie w kufer samochodu mojej lubej. Ktoś może powiedzieć "zdarza się". I owszem. Jednak kuriozalne było to co stało się później. Kretynka najpierw wydarła ryja, a potem ...zwiała z miejsca wypadku. Gdyby nie "reporterski" refleks i natychmiastowe włączenie przeze mnie kamery w telefonie, gówno byśmy mieli, a nie dowód. A tak mam piękne nagranie z cymbalicą, którą okazała się niejaka Karolina W. właścicielka gospody Młyńskie Koło, w której to z kolei regularne imprezy urządza ...Komenda Miejska.
Uwaga, pytanie za 100 punktów: jak zakończyła się owa sprawa?
Niewykryciem spawcy? :)
OdpowiedzUsuńMandatem dla szacownej małżonki, lecz pewnie go nie przyjęła. Sprawa poszła do sądu, a tam udowodniono Jej winę ( bo przecież Wasze nagranie było nielegalne, a Komendant lub jakiś inny inspektor zeznawał na korzyści cymbalicy)...
OdpowiedzUsuńW pełni Cię rozumiem, też mam tak wredny telefon i pisze ( on) co tam mu się chce, nie raz i nie dwa musiałam kasować posty, takie byki robi!! Chyba go sprzedam i w jego miejsce kupię sobie nowy-lepszy, a już na pewno polski, żeby znał zasady pisowni :)
OdpowiedzUsuńNo, przecie therion zagłębia teraz tajniki chemii :) Tam szukaj rozwiązania zagadki ...
OdpowiedzUsuńLub po prostu wrzuć w "g" tak jak ja to zrobiłam :p
OdpowiedzUsuńTo taka czarodziejska mgła, którą za pomocą nozdrzy rozpyla Wesoły Smok Kanabis...
OdpowiedzUsuńKonie z mgły się wyszły
OdpowiedzUsuńMyślisz, że dam radę? 😄
OdpowiedzUsuńOpowiem Ci coś na pocieszenie... Niedawno pewien mężczyzna który jest mi bardzo bliski i jest moim ślubnym męźem, wysłał mi sms'a " co robisz?" odpowiedziałem mu- " nic, śpie" , telefon zamiast śpię, napisał " psie".... zgadnij gdzie pracuje mój mąż... Podpowiedz jest taka, ze nie odzywał śię do mnie przez tydzień ;)
OdpowiedzUsuńOpis historii przepiękny, dawno się tak nie ubawiłem. Foczki tylko szkoda (darzę ją olbrzymim sentymentem). Na pocieszenie opowiem historię apropo, sprzed około roku.
OdpowiedzUsuńKolega z pracy siedzący przy biurku obok odebrał telefon od żony. Po krótkiej wymianie zdań odłożył słuchawkę ze słowami: '...urwa mać, a w piątek odebrałem samochód od lakiernika!!!' na te słowa inny kolega siedzący na przeciwko nas odpowiedział z kamienną twarzą: 'Powiedz żonie żeby szybko jechała do tego lakiernika to może na gwarancji zrobi.'