Pierwsze skojarzenie, które przychodzi na myśl, gdy słyszymy słowo "dyskoteka", to oczywiście "deskorolka" - bo brzmi podobnie. Drugie skojarzenie to już indywidualna sprawa sumienia każdego z was. Na ilu dyskotekach bym nie był (a uzbierałoby się tego w życiu - ho ho - ze trzy), to i tak jedyne, niepowtarzalne i zapadające w pamięci były szkolne - z podstawówki. Nie wiem jak wyglądają dzisiaj (pewnie każdy po kolei odpala w smartfonie jutuba i jakoś leci), ale wiem jak wyglądały 20 lat temu...
Dyskoteki szkolnej zawsze wyczekiwaliśmy niczym Macierewicz końca kampanii. Im bliżej imprezy, tym bardziej czuło się, że zbliża się powiew dorosłości, wyginanie ciał emanujących hormonami, narkotyki, wóda, i dziewczyny całujące się pod ścianą na zachętę. Tyle teorii, bo praktyka nie była już tak wyuzdana (nie było wtedy gimnazjów, więc i wzorce zachowań mieliśmy bardziej uczesane na boczek). Nie zmienia to oczywiście faktu, że jakoś tam staraliśmy się buntowniczo wyrwać z kajdan ogłady, do których kluczyki pieczołowicie trzymały porozstawiane po kątach ciała pedagogiczne. Gdzieś tak w okolicach szóstej chyba klasy, dyskoteki szkolne przeniosły się z sal klasowych, gdzie obowiązywało zapalone światło, białe koszule i granatowe spódniczki (obowiązkowe dla dziewcząt, dla chłopców - spódniczki opcjonalnie) oraz poczęstunek złożony z ciast złożonych przez mamy (chyba że ktoś miał utalentowanego w kierunku wypieków ojca). Te klasowe imprezki kończyły się w kółeczku odśpiewaniem z wychowawczynią "Słoneczko już gasi złoty blask..." (swoją drogą jakże inną wymowę może dziś mieć ta piosenka na gimnazjalnych dyskotekach), co do dziś mnie przyprawia o dreszcze, kiedy odpala się w miksie kołysanek młodszej córki. Cóż - mroczne to były czasy...
Grunt, że dyskoteki przeniosły się na salę gimnastyczną. To był przeskok w wielki świat. No może nie taki znowu wielki, bo i salę gimnastyczną nasza szkoła miała wielkości garażu średnio zamożnego badylarza. Ważne, że na czas imprezy sala była wyciemniana specjalnym systemem wyciemniającym "Czarne płótno v.3.1". Białe koszule odeszły na cmentarz białych koszul i nigdy miały już stamtąd nie powrócić (serio, ostatni raz białą koszulę nałożyłem chyba właśnie na klasową dyskotekę, choć ostatnio jakby mnie czasami nachodzi, żeby znowu sobie kupić - na początek żeby sobie powisiała w szafie, a potem kto wie, może założę...). Od tego czasu królowały na parkiecie stroje wieczorowe w nieco innej stylistyce. Ja na przykład miałem odświętnie poszarpane jeansy i specjalną kościołową bluzę z kapturem Slayera z obciętymi rękawami. Z perspektywy czasu stwierdzam, że podryw na Slayera nie powalał skutecznością i już pewnie nigdy się nie dowiem dlaczego.
Tak oto we frywolnych strojach (ale nie dość frywolnych, bo grono mierzyło np. długość spódniczek, wagę blachy w podbiciu glanów - żart - na salę gimnastyczną tylko w obuwiu sportowym! i ilość pentagramów na stroju, czy aby na pewno nie przekracza dozwolonych trzech), prawie dorośli (mieliśmy w końcu chyba po czternaście lat, kiedy człowiek jest dorosły jak nie wtedy?) szykowaliśmy się do dyskoteki. Oczywiście, że piliśmy alkohol. Stać nas było chyba jakoś tak, żeby piwo na czterech sieknąć! Skuteczność piwa na czterech jest zbliżona do skuteczności podrywu na Slayera, za to samopoczucie poprawiała zdecydowanie świadomość dokonania czynu zabronionego - ten dreszczyk emocji czy nauczyciele nie wyczują (kuźwa jak mieli wyczuć, jak to były czasy, że sami łoili w kantorkach wódę i nikt ich za to prokuraturą nie straszył, bo kto miał straszyć, jak rodzice imprezowali razem z nimi?).
Dochodzimy do momentu, kiedy młodzież "porobiona" pięćdziesiątką piwa i wzmocniona kilkoma chmurami Marsa palonego w kolejarza stawiała się na sali gimnastycznej i zaczynała się dzika impreza. Co do repertuaru, to mówiąc szczerze zaczynając pisać tekst myślałem, że pamiętam doskonale wszystkie piosenki co do jednej. Sorry. Tak naprawdę pamiętam trzy! Ale jakie! Zaraz do tego dojdziemy, bo w tym miejscu trzeba dodać, że za każdym razem dyskotekę prowadził ten sam DJ. Z tego co pamiętam, to gość był pod czterdziestkę albo lepiej i był dokładnie zlustrowany na okoliczność moralności, czyli: po pierwsze żadnych polskich piosenek z podtekstem seksualnym, angielskie mogą być, bo po angielsku nawet anglistka niewiele rozumiała, po drugie żadnej polityki, po trzecie żadnego satanizmu (góra dwie, trzy piosenki), po czwarte jeżeli młodzież będzie nalegała na pieśni maryjne - nie oponować. Fajny był DJ. Tak naprawdę ludzkie panisko (Metallicę nam puszczał, ale o tym za chwilę). Miał zestaw takich żarówek kolorowych na stojakach, które robiły obłędną dyskotekową atmosferę, ale najważniejsze że na koniec sali już ich światło nie docierało, także jak ktoś chciał poprosić wielką miłość do tańca (na przykład ja) bez obawy, że ktoś się później będzie nabijał (rozumiecie - w ciemność żeby się nie nabijali, a nie po to żeby odkrywać nieodkryte - byliśmy naprawdę wysoce rozwinięci moralnie - ja to wtedy nazywałem romantyzmem, ale dziś wiem, że ta postawa ma dużo trafniejszą nazwę "dupa wołowa"), to na końcu sali była do tego atmosfera idealna.
Dwa kawałki które pamiętam z dyskotek to "For Whom The Bell Tolls" i "Fade To Black" Metallicy. Kiedyś jęcząc DJ-owi, że chcielibyśmy coś ostrzejszego, wypatrzyliśmy że ma on w zestawie Ride The Lightning i te dwa kawałki nam puszczał, bo chyba mieściły się w jego poczuciu przyzwoitości (choć pewnie na samej krawędzi), a my traktowaliśmy je jako przytulańce i gibaliśmy się jak zombi przytuleni do tych największych miłości (czyli w moim przypadku do powiedzmy Felicji, która nawet na jakieś dwa tygodnie była łaskawa odwzajemnić uczucie, ale generalnie to była jej jedyna łaskawość w moim kierunku w ciągu kilku lat - w każdym razie wspomnienie pozostaje miłe jak to z pierwszymi miłościami bywa), bo przecież byle koleżanki do tańczenia Metalliki się nie bierze. Czasem zdarzyło się, że do tych kawałków zaczynaliśmy jednak wariować i wszyscy nauczyciele zgorszeni patrzyli jak się bydło bawi. A fe! Oprócz jednego... Pan Boguś (a po pewnym czasie nawet Boguś) od polskiego szalał przy Metallice razem z nami. Tak się zyskuje szacunek u młodzieży. Z tego co wiem Boguś uczy w tej szkole do dziś i szacunek wciąż ma na tym samym, wysokim poziomie.
Trzeci kawałek to (proszę się nie śmiać, nie jestem wcale temu winny, że wbił mi się w łeb i wyjść nie chce) "I can't help myself" Kelly Family. Cóż to był za wyciskacz łez... Nie mogę, muszę na chwilę przerwać i opanować wzruszenie...
...już.
Ogólnie zaś przebieg szkolnych dyskotek był zazwyczaj podobny: panie proszą panie, panowie odkrywają niezwykłość struktury w budowie drabinek, a nauczyciele i rodzice z godziny na godzinę wyglądają na coraz lepiej się bawiących. Później światła się zapalały i wszyscy rozchodzili się do domów. Niektórzy sami, a ci którym się poszczęściło - bo zebrali się na odwagę żeby zapytać dziewczynę czy będzie z nimi chodzić i otrzymali odpowiedź twierdzącą - za rączkę z nową, wielką miłością, być może na całe życie, a nawet na miesiąc. Tylko rodzice i nauczyciele zostawali posprzątać... Wtedy pewnie zaczynała się prawdziwa dyskoteka...
Tak oto we frywolnych strojach (ale nie dość frywolnych, bo grono mierzyło np. długość spódniczek, wagę blachy w podbiciu glanów - żart - na salę gimnastyczną tylko w obuwiu sportowym! i ilość pentagramów na stroju, czy aby na pewno nie przekracza dozwolonych trzech), prawie dorośli (mieliśmy w końcu chyba po czternaście lat, kiedy człowiek jest dorosły jak nie wtedy?) szykowaliśmy się do dyskoteki. Oczywiście, że piliśmy alkohol. Stać nas było chyba jakoś tak, żeby piwo na czterech sieknąć! Skuteczność piwa na czterech jest zbliżona do skuteczności podrywu na Slayera, za to samopoczucie poprawiała zdecydowanie świadomość dokonania czynu zabronionego - ten dreszczyk emocji czy nauczyciele nie wyczują (kuźwa jak mieli wyczuć, jak to były czasy, że sami łoili w kantorkach wódę i nikt ich za to prokuraturą nie straszył, bo kto miał straszyć, jak rodzice imprezowali razem z nimi?).
Dochodzimy do momentu, kiedy młodzież "porobiona" pięćdziesiątką piwa i wzmocniona kilkoma chmurami Marsa palonego w kolejarza stawiała się na sali gimnastycznej i zaczynała się dzika impreza. Co do repertuaru, to mówiąc szczerze zaczynając pisać tekst myślałem, że pamiętam doskonale wszystkie piosenki co do jednej. Sorry. Tak naprawdę pamiętam trzy! Ale jakie! Zaraz do tego dojdziemy, bo w tym miejscu trzeba dodać, że za każdym razem dyskotekę prowadził ten sam DJ. Z tego co pamiętam, to gość był pod czterdziestkę albo lepiej i był dokładnie zlustrowany na okoliczność moralności, czyli: po pierwsze żadnych polskich piosenek z podtekstem seksualnym, angielskie mogą być, bo po angielsku nawet anglistka niewiele rozumiała, po drugie żadnej polityki, po trzecie żadnego satanizmu (góra dwie, trzy piosenki), po czwarte jeżeli młodzież będzie nalegała na pieśni maryjne - nie oponować. Fajny był DJ. Tak naprawdę ludzkie panisko (Metallicę nam puszczał, ale o tym za chwilę). Miał zestaw takich żarówek kolorowych na stojakach, które robiły obłędną dyskotekową atmosferę, ale najważniejsze że na koniec sali już ich światło nie docierało, także jak ktoś chciał poprosić wielką miłość do tańca (na przykład ja) bez obawy, że ktoś się później będzie nabijał (rozumiecie - w ciemność żeby się nie nabijali, a nie po to żeby odkrywać nieodkryte - byliśmy naprawdę wysoce rozwinięci moralnie - ja to wtedy nazywałem romantyzmem, ale dziś wiem, że ta postawa ma dużo trafniejszą nazwę "dupa wołowa"), to na końcu sali była do tego atmosfera idealna.
Dwa kawałki które pamiętam z dyskotek to "For Whom The Bell Tolls" i "Fade To Black" Metallicy. Kiedyś jęcząc DJ-owi, że chcielibyśmy coś ostrzejszego, wypatrzyliśmy że ma on w zestawie Ride The Lightning i te dwa kawałki nam puszczał, bo chyba mieściły się w jego poczuciu przyzwoitości (choć pewnie na samej krawędzi), a my traktowaliśmy je jako przytulańce i gibaliśmy się jak zombi przytuleni do tych największych miłości (czyli w moim przypadku do powiedzmy Felicji, która nawet na jakieś dwa tygodnie była łaskawa odwzajemnić uczucie, ale generalnie to była jej jedyna łaskawość w moim kierunku w ciągu kilku lat - w każdym razie wspomnienie pozostaje miłe jak to z pierwszymi miłościami bywa), bo przecież byle koleżanki do tańczenia Metalliki się nie bierze. Czasem zdarzyło się, że do tych kawałków zaczynaliśmy jednak wariować i wszyscy nauczyciele zgorszeni patrzyli jak się bydło bawi. A fe! Oprócz jednego... Pan Boguś (a po pewnym czasie nawet Boguś) od polskiego szalał przy Metallice razem z nami. Tak się zyskuje szacunek u młodzieży. Z tego co wiem Boguś uczy w tej szkole do dziś i szacunek wciąż ma na tym samym, wysokim poziomie.
Trzeci kawałek to (proszę się nie śmiać, nie jestem wcale temu winny, że wbił mi się w łeb i wyjść nie chce) "I can't help myself" Kelly Family. Cóż to był za wyciskacz łez... Nie mogę, muszę na chwilę przerwać i opanować wzruszenie...
...już.
Ogólnie zaś przebieg szkolnych dyskotek był zazwyczaj podobny: panie proszą panie, panowie odkrywają niezwykłość struktury w budowie drabinek, a nauczyciele i rodzice z godziny na godzinę wyglądają na coraz lepiej się bawiących. Później światła się zapalały i wszyscy rozchodzili się do domów. Niektórzy sami, a ci którym się poszczęściło - bo zebrali się na odwagę żeby zapytać dziewczynę czy będzie z nimi chodzić i otrzymali odpowiedź twierdzącą - za rączkę z nową, wielką miłością, być może na całe życie, a nawet na miesiąc. Tylko rodzice i nauczyciele zostawali posprzątać... Wtedy pewnie zaczynała się prawdziwa dyskoteka...
Qrde, a ja nie chodziłem. Jakoś nie lubiałem czy coś. W ósmej klasie raz poszedłem i jeszcze raz w szkole średniej. Co zrobię że nie lubię tłumu i hałasu?
OdpowiedzUsuńPrzegrałam życie? 😖
Cóż za melancholijny tekst... Ty, to potrafisz doprowadzić człowieka do łez wzruszenia!
OdpowiedzUsuńPłacz Władek, nie wstydź się...
OdpowiedzUsuńTy wiesz ile razy ja u Ciebie płakałem łzami?
Jakoby... jak by Ci to powiedzieć. No przegrałeś... :)
OdpowiedzUsuńNo ale może dzięki temu do dzisiaj tak mam, że muzyka mi w tańcu nie przeszkadza. Powiem więcej, nie poddaje się dyktatowi szarpidrutow i innych franków i ruszam się jak mi się tam spodoba akurat w onym czasie
OdpowiedzUsuńJa mam z kolei tak, że czuję ogromne umiejętności taneczne kiedy się już ruszać nie bardzo mogę. Rano cała ta wiedza tajemna w niezbadany sposób ulatuje. Do następnego razu...
OdpowiedzUsuńZnam to, znam. Krystaliczny płyn z " Żółtego szalika" ma magiczną moc.
OdpowiedzUsuńMoc jest z nami. :)
OdpowiedzUsuńA weź powiedz szybko moszczmocmocz
OdpowiedzUsuń😊
0,42 sek. :P
OdpowiedzUsuńNo patrz, ja z podstawówki pamiętam - uwaga, uwaga - depoteki. Si. Leciało tylko i wyłącznie jedynie słuszne Depeche Mode. Miłość do tego zespołu została mi do dzisiaj, lubię ten lekko depresyjny klimacik.
OdpowiedzUsuńAle ja nie o tym. Ja o tym, że moc dyskotek odkryłam teraz, a jestem zdrowo po trzydziestce, a za moment będę, ekhm, w wieku, który każe szukać kremów z napisem "cera dojrzała". Mamy dość rozrywkową bandę znajomych (starszych od nas zresztą), z którymi od czasu do czasu wypadamy do jakiegoś klubu na densy.
Człowieku, miażdżymy parkiet! Po pierwsze wiekiem, bo zdecydowanie podpadamy pod geriatrię, po drugie tanecznie. Młode siksy - pardą - wywalają gały, młode samce - pardą - łypią zazdrośnie, a my rozwalamy system. Poważnie. Ja przez te wszystkie lata nie wiedziałam, że umiem tańczyć! Uwielbiam tych ludzi i nasze wypady i kurde, bez kitu, uwielbiam patrzeć, jakie robimy wrażenie. Miazga, normalnie miazga :)
Ale tym razem naprawdę nie padało.
OdpowiedzUsuńNo muszę,muszę Ci napisać,że jestem na Ciebie okropnie,strasznie i przypuszczam, że nieodwracalnie pogniewana... Uświadomiłeś mi, że jestem już stara, mam sklerozę i pewnie parę innych chorób o których już zapomniałem... Pamietam tylko 1 ( słownie- jedną ! ) piosenkę :( ... eee ... coś chciałam napisać... kur... ZAPOMNIAŁAM.... a wiem ... Żu le taksówki,Vanessy Paradis... :p
OdpowiedzUsuńTo co ja mam powiedzieć? Nie pamiętam ŻADNEJ piosenki.
OdpowiedzUsuńGniewam się na was oboje, a na autora to nawet dwa razy się gniewam. Raz za to, że on piosenki pamięta, a dwa za to że utopil Kapitana Rypke. Na pewno utopił i to z całą załogą 😱 😖
I tu się mylisz Jakoby, albowiem właśnie kończę kolejną część Rypki i za jakieś 15 do 60 minut będzie :D
OdpowiedzUsuńWcale,a wcale mi go nie szkoda ( Rykpi- rzecz jasna) . Jakieś dziwne to indywiduum, nawet baby nie umie sobie znaleźć...
OdpowiedzUsuńKiedyś miał, ale taką z czterema głowami. Zraził się nieco zatem...
OdpowiedzUsuńCo dwie głowy to nie jedna. Ale cztery??? I to jeszcze gadające. K O S Z M A R
OdpowiedzUsuńDobrze,że to były tylko głowy......Śmiem przypuszczać,że gdyby miała 4 sztuki czegoś innego, to bidny Rypka mógłby się zarypać ...
OdpowiedzUsuńGadające - i każda ma inne zdanie...
OdpowiedzUsuńJakby miała cztery pary nóg, to na buty nie zarobisz...
OdpowiedzUsuńO tym wszak rzekłam, a jeśli ktokolwiek inny pomyśli o czymś innym, to jest obleśnym zboczeńcem ;)
OdpowiedzUsuńA jak myślisz, dlaczego nazywa się Rypka? 😉
OdpowiedzUsuńWcale nie jestem obleśny 😡
OdpowiedzUsuńCienkujem 😊
OdpowiedzUsuńNa razie żyj w nieświadomości i ciesz się błogą niewiedzą, gdy poznasz Kozloski, pewnie zmienisz o sobie zdanie :) Jakoby, mówię Ci .... źałuj, że Cię wczoraj nie było...
OdpowiedzUsuń