Świat składa się z atomów i nieporozumień. Jednej z takich kolosalnych pomyłek doświadczyłem w ostatnich dwóch tygodniach. Wiecie takich z gatunku rozkazu Breżniewa, który zadzwonił do Gomułki w sześćdziesiątym ósmym, każąc mu uspokoić Pragę, bo na Ząbkowskiej akurat szumieli autochtoni, a tam chciał się wyspać jeden z radzieckich notabli. Gomułka zrozumiał, jak zrozumiał i wysłał czołgi do Czechosłowacji. To ja właśnie toczka w toczkę takie cuś przeżyłem. Zaczęło się pewnego sobotniego poranka... Stara się właśnie obudziła, bo Wiesiek wychodząc kopnął butelkę po rodzimym winie typu carlo violetto. Co to był za trunek powiadam Wam! Bukiet jak bukiet, ale ta kojąca lawendowa barwa i finisz, który się nie kończył bez przegryzienia śledziem - poezja pisana gęsim piórem na taśmie przemysłu spirytusowego. Także Wiesiula kopnął flaszkę, ta z brzękiem potoczyła się w kierunku framugi i łupnęła o nią, co obudziło Starą, której natychmiast łupnęło w czaszce. Pewnie migrena... Jęknęła i szarpnęła mnie za podkoszulek. "Rusz się i przynieś mi wody, bo Sahara" - wyrzęziła z wyraźnym cierpieniem.
"Ja ci się ruszę makolągwo!" - odsapnąłem i odwinąłem się jak należy. Rozum wrócił babie natychmiast, wstała i powlokła się do kuchni po piwo. Utknęła tam jednak jak na mój gust nieco przydługo, a ja z rana niecierpliwy jestem. Zwłaszcza jak mnie suszy nieludzko. Z początku pomyślałem, że nie będę krzyczał, żeby dzieci nie pobudzić, ale tylko łza spłynęła mi po policzku. To już cztery miesiące jak opieka bachory zabrała. Trzeba będzie iść do kuratora i odwiesić rodzicielską miłość, bo bez pińcet plus życie mniej kolorowe. Jako, że dzieci nie było, huknąłem na rozlazłą kwokę "No nie wyprowadzaj mnie z nerw i nie zmuszaj, żebym ja tam do ciebie wstał cholero!" A ona mi mówi, że wyczytała w internecie (Mamy tablet z opieki - dali i kazali przez niego roboty szukać. A co ja? Świnia jaka żeby za robotą ryć jak za truflami?) o takiej akcji "Przeczytaj i polej dalej". Że niby książkę na wódkę albo i co bardziej gatunkowego można wymienić. Wierzyć mi się nie chciało, więc pytam co za frajer to organizuje? Mówi, że Save The Magic Moments (od razu mnie się spodobało, bo ja to lubię się zabawić, z tym że do momentu lost the magic moments) i Socjopatka.pl (też ładnie - ma to w nazwie jakąś nutę degeneracji). Stara mówi, że coś tu śmierdzi, bo one z Łodzi ponoć, a przecież byśmy znali, jakby się po eleganckich dancingach wycierały, to ja jej mówię "Ty taka owaka - przecież mogą być z Bałut od Tępego Heńka." Przyznała mi rację, bo spróbowała by nie przyznać... Jeden tylko szkopuł był. Skąd u nas książki, żeby na takie delicje wymienić? I w tym momencie Stara przypomniała sobie, że w komórce przecież całe pudło książek, co kiedyś opieka przyniosła w ramach programu "Kultura i opał". No przecież, że są. Jak nie zapleśniały, to się nadadzą. Poszedłem, otworzyłem Starej komórkę, żeby się za mocno nie męczyła i instruowałem jak ma iść, żeby zatargać to pudło i jednocześnie łbem o schody nie wyrżnąć, bo zębów już niewiele jej zostało i szkoda by było.
Porobiliśmy zdjęcia tych książek i zacząłem przeglądać jakie skarby możemy za to wyszarpać. Piękne nazwy były. "Szatańskie wersety" - musowo coś powyżej siedemdziesięciu procent. "Sekret Genezis" - pewnikiem jakiś bimber i to dobry, bo receptury nie chcą zdradzić. "Larwa" - Oho! Robak jest, to na bank tequilą zalany. "Najgorszy człowiek na świecie" - wiadomo - coś wyszarpanego celnikowi. "Żółw przypomniany" - na kaca to i żółwiówka pod rolmopsa pójdzie.
Napisałem gdzie trzeba, wysłałem książki i czekam na tego łajzę listonosza, co mi kiedyś Starą klepnął w tyłek i od tego czasu na wszelki wypadek paczki z opieki na półpiętrze zostawia. Tak ze trzy dni czekałem, specjalnie tylko winko pijąc, żeby kubki smakowe na ucztę przygotować. Któregoś ranka Stara wraca z nocnego i od progu krzyczy, że paczki są. Lecę do przedpokoju, dawaj otwierać pudełka i jakby mi kto w mordę dał! W paczkach same książki. Mówię do baby, a ręka mnie już świerzbi: "W co ty mnie wpakowałaś?! Gdzie moje pićku cholero?!" Ona od razu czmychnęła do kiszki i zaczęła sprawdzać, co z tą akcją. Wychodzi i mówi, że źle doczytała, oczy od wódy zaropiałe miała i jej się pomyliło, bo akcja się nazywa "Przeczytaj i podaj dalej" i to książki za książki się wymienia, a nie za gorzałę. Ech, wpieprzy się człowiek w jakieś szemrane interesy i nic z tego nie ma... Oprócz nowych znajomości. Na przykład takich:
Socjopatka - porządna dziewczyna, łoi wódę jak należy, nawet się nie skrzywi i ogórka nie poprosi
Save The Magic Moments - wytworna kobita, nawet jak gołdę tankuje, to nigdy tak, żeby nie pamiętać dancingu
Dizajnuch - swój chłop - i wypić, i zakąsić można, baby nie leje, ale tylko dla tego że mizerotka z niego i mógłby nie przeżyć, gdyby mu oddała, Znam osobiście i na żywo robi tak samo paskudne wrażenie, jak i na blogu - złoto nie człowiek.
Agatoczyta - krajanka z Białegostoku, nie czytałem jeszcze, ale jak ktoś bierze "Wielkiego Gatsbiego", to musi mieć zarówno równo, jak i nierówno pod sufitem, co mi bardzo odpowiada
Matka Puchatka - ktoś, kto jest matką kogoś, kto lubi miód, musi dobrze tankować i ogólnie być dobry
Na koniec muszę już na poważne dodać, że fajna akcja. Nawet na trzeźwo. Wymiana książkowa wydarzyła się naprawdę i zacząłem już czytać, to co dostałem. Pozostałe wydarzenia powstały w wyobraźni autora - w rzeczywistości patologia w naszym domu jest dużo większa, niż ta opisana powyżej. Dzięki wszystkim blogerom i nieblogerom za mnóstwo ekscytacji i zabawy. Do przyszłego roku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz