Obrączki to niezwykle ważny element małżeństwa. Są swoistym miernikiem pożycia i probierzem codzienności uświęconego związku. Po nich najłatwiej poznać, które z małżonków w jakim tempie tyje. Co prawda na początku zamiast obrączek zaproponowałem wspólne zapięcie kajdanek podczas ceremonii - w końcu najważniejsza jest symbolika tego wydarzenia, ale małżonka zdecydowanie odrzuciła ten pomysł i odpowiedziała tajemniczo, że na kajdanki jeszcze przyjdzie czas...
Postanowiliśmy, że obrączki nasze będą unikatowe, jedyne w swoim rodzaju. W tym celu wpisaliśmy w google "obrączki jakich nikt nie ma" i wyskoczyły nam od razu właśnie takie, jakie chcieliśmy. Były dostępne w niewielkim zakładzie rzemieślniczym na Trynidadzie. Albo na Tobago... A może i tam, i tam. Nie pamiętam już. Kosztowały niecałe dwieście złotych, a z przesyłką jakieś jedenaście tysięcy. Kliknęliśmy "kup teraz" i okazało się, że Dar Młodzieży będzie tamtędy płynął orientacyjnie między październikiem 2011, a majem 2036 i wtedy mogą nam je po drodze zgarnąć. Niestety była to opcja z dodatkową opłatą za przesyłkę ekspresową. Może byśmy się nawet i zdecydowali, ale ani parafia, ani sala weselna nie zgodziły się, żeby na wszelki wypadek trzymać nam zarezerwowane soboty przez ten okres. Ale, ale. Skoro Trynidadczyk czy też inny Tobagijczyk mogą wyklepać takie obrączki, to i pan Janek z Wigury potrafi. Wydrukowaliśmy zdjęcie, pojechaliśmy do pana Janka spytać czy da radę takie cacuszka ulepić. Pan Janek - fachowiec jeszcze przedwojenny (tylko nie bardzo wiadomo sprzed której wojny) - spojrzał, zadumał się, klepnęliśmy go w ramię, ocknął się i powiedział, że spoko - za flaszkę zrobi. Pomyślałem, że z takim tradycyjnym fachurą mus się potargować. Stargowaliśmy do około tysiąca pińcet i zadowoleni przybiliśmy sobie piątki pod ladą. Zażyczyliśmy sobie również wygrawerowanie cytatu z Bajora (Michała - jakbym miał na myśli dużą kałużę błota, to bym z małej litery napisał) - po połowie na każdej obrączce...
Jak do całej roboty pana Janka przyczepić się nie mogę, to o jedno mam pretensje. Do siebie. Nie pomyślałem, że przedwojenny rzemieślnik nie zna się kompletnie na powojennych cytatach. Wyrył tym swoim mikro kilofkiem cytat, który jakby do czegoś porównać, to tak jakby napisać, że Martin Luther King zaczął swoje przemówienie od słów "I had a drink". W zasadzie jednak olaliśmy z Przyszłą Wtedy Żoną temat, bo przecież my wiedzieliśmy co tam ma być napisane, a jak się też później okazało, mało kto zdejmował nam obrączki i czytał od środka (mojej na ten przykład nikt, a to chyba na mojej jest błąd, zaraz sprawdzę - tak, na mojej),
W międzyczasie wybraliśmy kapelę na wesele. No może nie w międzyczasie. Zdaje się, że kapelę wybraliśmy na samym początku. Chyba nawet jeszcze przed terminem ślubu. Nie pamiętam jak na nich trafiliśmy, ale jak się ustawiliśmy z nimi na próbę i zobaczyliśmy jak wymiatają, to nawet się nie targowaliśmy. Możliwe, że w desperacji nawet zaproponowaliśmy im prawo pierwszej nocy. Znaczy wokalistce zaproponowaliśmy prawo pierwszej nocy ze mną, ale jakoś tak kulturalnie się wykręciła, że może jednak Żona Przyszła Wtedy Już Z Dużym Prawdopodobieństwem by chciała, że w ostateczności będziemy losować, czy jakoś tak... W każdym razie zgodzili się, a kto był, ten wie że to był dobry wybór.
Jakoś w tym ferworze przygotowań przypomniało nam się (a raczej naszym przyjaciołom), że ślub ślubem, a wieczory kawalerskie wieczorami panieńskimi. A co mi tam. Opowiem. Któż może bowiem lepiej pamiętać mój wieczór kawalerski niż ja sam? No cóż... KAŻDY. Pamiętam, że pojechałem do Białegostoku. Pamiętam, że była sobota. Pamiętam, że spotkaliśmy się u mnie pod blokiem. Pamiętam, że mój świadek, czyli Gomez (Nie pamiętam Lopez, czy cały czas mam twoją ksywę zmieniać, żeby Cię nikt nie poznał?) zaprowadził nas całą bandą na zmodyfikowane gokarty. Głowna modyfikacja polegała na tym, że strefa tankowania nie była zaopatrzona w benzynę. Ani olej napędowy... Mówię Wam. Od tych gokartów to mi się aż w głowie zakręciło. Pamiętam, że miałem na sobie koszulkę Iron Maiden. Pamiętam, że poszliśmy się wstępnie natrzaskać do Pimpy. Pamiętam jak dotarliśmy do miejsca głównej nasiadówki, a potem pamiętam niedzielne popołudnie. Klasyczny wieczór kawalerski bez tych nowomodnych wypadów do Teksasu. Tak, jak lubię. Tak, jak mówi Pismo. Tak, jak trza.
Wieczoru panieńskiego Już Prawie Pewne Że Przyszłej Żony Wam nie opiszę. Nie byłem. Nie wiem. Nie chcę wiedzieć...
Można było powoli zmierzać ku temusądnemu szczególnemu dniu... Czyżbyśmy się mieli hajtnąć już w następnym odcinku...?
Autorem zdjęcia (trochę do dupy rozciągniętego przez mnie na potrzeby rozmiaru obrazka do bloga) jest zupełnie niespodziewanie Michał Pawlikowski - PAF Media - najzajebistszy fotograf jakiego znam
Jak do całej roboty pana Janka przyczepić się nie mogę, to o jedno mam pretensje. Do siebie. Nie pomyślałem, że przedwojenny rzemieślnik nie zna się kompletnie na powojennych cytatach. Wyrył tym swoim mikro kilofkiem cytat, który jakby do czegoś porównać, to tak jakby napisać, że Martin Luther King zaczął swoje przemówienie od słów "I had a drink". W zasadzie jednak olaliśmy z Przyszłą Wtedy Żoną temat, bo przecież my wiedzieliśmy co tam ma być napisane, a jak się też później okazało, mało kto zdejmował nam obrączki i czytał od środka (mojej na ten przykład nikt, a to chyba na mojej jest błąd, zaraz sprawdzę - tak, na mojej),
W międzyczasie wybraliśmy kapelę na wesele. No może nie w międzyczasie. Zdaje się, że kapelę wybraliśmy na samym początku. Chyba nawet jeszcze przed terminem ślubu. Nie pamiętam jak na nich trafiliśmy, ale jak się ustawiliśmy z nimi na próbę i zobaczyliśmy jak wymiatają, to nawet się nie targowaliśmy. Możliwe, że w desperacji nawet zaproponowaliśmy im prawo pierwszej nocy. Znaczy wokalistce zaproponowaliśmy prawo pierwszej nocy ze mną, ale jakoś tak kulturalnie się wykręciła, że może jednak Żona Przyszła Wtedy Już Z Dużym Prawdopodobieństwem by chciała, że w ostateczności będziemy losować, czy jakoś tak... W każdym razie zgodzili się, a kto był, ten wie że to był dobry wybór.
Jakoś w tym ferworze przygotowań przypomniało nam się (a raczej naszym przyjaciołom), że ślub ślubem, a wieczory kawalerskie wieczorami panieńskimi. A co mi tam. Opowiem. Któż może bowiem lepiej pamiętać mój wieczór kawalerski niż ja sam? No cóż... KAŻDY. Pamiętam, że pojechałem do Białegostoku. Pamiętam, że była sobota. Pamiętam, że spotkaliśmy się u mnie pod blokiem. Pamiętam, że mój świadek, czyli Gomez (Nie pamiętam Lopez, czy cały czas mam twoją ksywę zmieniać, żeby Cię nikt nie poznał?) zaprowadził nas całą bandą na zmodyfikowane gokarty. Głowna modyfikacja polegała na tym, że strefa tankowania nie była zaopatrzona w benzynę. Ani olej napędowy... Mówię Wam. Od tych gokartów to mi się aż w głowie zakręciło. Pamiętam, że miałem na sobie koszulkę Iron Maiden. Pamiętam, że poszliśmy się wstępnie natrzaskać do Pimpy. Pamiętam jak dotarliśmy do miejsca głównej nasiadówki, a potem pamiętam niedzielne popołudnie. Klasyczny wieczór kawalerski bez tych nowomodnych wypadów do Teksasu. Tak, jak lubię. Tak, jak mówi Pismo. Tak, jak trza.
Wieczoru panieńskiego Już Prawie Pewne Że Przyszłej Żony Wam nie opiszę. Nie byłem. Nie wiem. Nie chcę wiedzieć...
Można było powoli zmierzać ku temu
Autorem zdjęcia (trochę do dupy rozciągniętego przez mnie na potrzeby rozmiaru obrazka do bloga) jest zupełnie niespodziewanie Michał Pawlikowski - PAF Media - najzajebistszy fotograf jakiego znam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz