niedziela, 21 lutego 2016

Ślub cz.3

Wybór sukni ślubnej jest jednym z najtrudniejszych wyborów przed tą doniosłą uroczystością, ale zasadniczo tylko dla kobiety... Facet jest w stanie zaangażować się w ten wybór na dwa sposoby. Albo oddaje się w pełni celebracji wyszukiwania, przymierzania, poprawiania i tysięcznego oglądania w lustrze (ale wtedy jest gejem i raczej nie chodzi o suknię jego narzeczonej), albo ogranicza się do zachwytu nad każdym kolejnym wyborem kobiety. Tak jest bezpieczniej...

Moja narzeczona wybrała suknię w stylu greckim. A może romańskim? Albo jońskim... Możliwe też, że germańskim - nie jestem mocny w stylach, to i Wam na sto procent nie powiem. Była przepiękna, zresztą jak każda inna, którą by wybrała. Miała być prosta, bo też i my całkiem prości ludzie jesteśmy, więc nie bardzo chcieliśmy się stylizować na królewską parę - tym bardziej, że ojczyzna jest republiką parlamentarną - naszego panowania i tak by nikt nie uznał. Miała być też wygodna, żebyśmy nie wspominali własnego wesela jak weekendu w Żelaznej Dziewicy. Zaproponowałem, że może po prostu biały, elegancki dres się nada. Niestety, na takie pomysły chyba jeszcze jest przynajmniej z dwadzieścia lat za wcześnie. Bardzo ważną rzeczą jest ponoć, żeby pan młody przed ślubem nie widział przyszłej żony w sukni. Bzdura. Tak naprawdę bardzo ważną rzeczą jest, żeby pan młody nie widział ceny sukni przed ślubem. Chyba, że to nie on płaci... Do sukni zakupiliśmy buty w stylu... zresztą wiecie, że nie jestem dobry w stylach, to co Wam będę opowiadał? W każdym razie wbrew standardom buty były odkryte i nie chodzi o to, że wyjęte z pudełka były (tłumaczę, bo sam się na to nabrałem). Do tego wszystkiego nabyliśmy dodatki. Jakie? Panie, na dodatkach to ja się znam jak pizzę zamawiam. Te były po prostu śliczne i niedelikatne jak sam diabeł. Takie właśnie być miały...

W międzyczasie dalej szkoliliśmy się w tajnikach kalendarza. Może ja głupi jestem, ale miesiące od stycznia do grudnia w poprawnej kolejności potrafiłem już wymienić jako pięciolatek. W czym tu się jeszcze szkolić? Dzięki niezłomnej pani, która twierdziła, że mitem jest jakoby takie mikroskopijne stworzonko jak plemniczek nie poradziłoby sobie z wątpliwie zwartą strukturą lateksu (przecież zawsze w ostateczności się może skubaniec przegryźć - komórkę może podzielić, to z kawałkiem gumy nie da rady?) okazało się że jednak jest się czego uczyć. Nie wpadliśmy bowiem, że naturalne metody planowania rodziny (a tak się wyuczyliśmy, że nam rodzina wyszła biegunowo odlegle od "planowania") to zwyczajna meteorologia. Zależy od kalendarza, temperatury, powtarzalnych czynników i kompletnego przypadku (to o przypadku sam sobie dodałem - pani się na ten temat nie zająknęła). Dzielna synoptyczka nauczała, że należy codziennie o tej samej porze mierzyć temperaturę. Żonie... (to nawet jeszcze w miarę logiczne się wydawało). Należy też sprawdzać śluzę. Zbaraniałem, ale od razu sprawdziłem czy jest jakaś śluza, którą można online przez całą dobę podglądać... Pani się przejęzyczyła - śluz. Aha! To po kiego wuja ja się od razu zarejestrowałem w serwisie Kanału Augustowskiego? No nic. Żaden dramat - i tak za darmo było. Pani przeszła do kluczowego jej zdaniem projektu i tu się trzeba skupić, bo to nie są łatwe rzeczy. Skoro mąż i żona razem planują rodzinę (czasem się tak zdarza, nawet w najlepszych związkach), to i razem powinni brać udział w pomiarach na stacji meteorologicznej (znaczy się na żonie). Żeby więc żony nie zostawiać samej w temperaturowym trudzie i znoju, mąż powinien przed wyjściem do pracy mierzyć ciepłotę ciała żony. Codziennie! Wstałem i zacząłem bić brawo... Ogólna konsternacja. Szmery na sali. Jak to? Wczoraj się naigrywał, a dziś entuzjastycznie akceptuje? Pani z błyskiem w oczach zaczyna już radośnie cytować, że większa jest w niebiesiech radość z jednego nawróconego... kiedy narzeczona skomentowała: "Nie zwracajcie na niego uwagi. On do pracy codziennie o 3:50 wychodzi..."

Przygotowanie do ślubu nie składa się jednak jedynie z przyjemności. Czasem trzeba też wybrać garnitur. To znacznie trudniejsze niż wybór sukni, bo suknia składa się zasadniczo z sukni, a garnitur ze spodni, marynarki i kamizelki - i weź pan zrób żeby jedno nie było przykrótkie, a drugie przydługie. Jaja sobie oczywiście robię. Wybór garnituru polega na wejściu do sklepu i wypowiedzeniu zaklęcia "Ten" (zaklęcie jest ważne tylko z gestem, więc wskazujemy palcem, od tego on się nazywa wskazującym w końcu). Prezes (no może pani sklepowa) holdingu garniturowego (lub budy z garniturami) odpowiada grzecznie:

- Ten nie, bo będzie pan wyglądał jak gość na własnym weselu.

- Kiedy ja właśnie chciałem taki stalowy!

- Panie kochany. Wiem co mówię, na ślub tylko czarny. 

W zasadzie... Jakby się zastanowić, to przecież niespecjalnie wesoła okazja, to i czerń by pasowała. 

- Ok, Czarny. Ten (gest zaklęcia)! Taki proszę mi uszyć. 

- Świetnie. Proszę przyjść za tydzień. 

Szybko poszło. Do garnituru postanowiłem jak wszyscy, założyć czarną koszulę, biały krawat i białe skórzane trampki. Zawsze na wesela chodzę w trampkach, że niby tak ekstrawagancko. że przełamuję modę, że Jacyków to mi może trampki lizać (choć może lepiej nie). Tak naprawdę to chodzi tylko i wyłącznie o wygodę. Nigdy mi się nie zdarzyło po weselu narzekać, że mnie nogi bolą albo że jakieś obtarcia czy cuś. 

Rozważałem kapelusz, ale później chyba o nim zapomniałem. Lub kazano mi zapomnieć. 

Nieuchronnie zmierzaliśmy do wyboru obrączek...

...ale o tym jakoś tak niebawem, ot za czas jakiś niedługi. Stay tuned!

Autorem zdjęcia jest niezmiennie Michał Pawlikowski - PAF Media - najzajebistszy fotograf jakiego znam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz