czwartek, 11 lutego 2016

Ślub cz.2

Jest kilka różnic, które dzielą wyobrażenia mężczyzny i kobiety o przygotowaniach do ślubu. Nie są to jakieś istotne kwestie. Ot takie detale, które odróżniają na przykład nowego yorka od Nowego Jorku. Dlatego bardzo ważne jest żeby na początku obie zainteresowane strony dokładnie przedstawiły swoją wizję przygotowań do tego radosnego zdawałoby się wydarzenia. Najlepiej żeby każde spisało swój plan na kartce. Następnie kartkę faceta należy wyrzucić do kosza, a kosz spalić.

Dzięki właśnie takiemu postępowaniu my uniknęliśmy konfliktów szykując nasze święto. Tym bardziej, że mój plan zapisany na paragonie za paliwo zawierający przygotowanie: Zadzwonić do ludzi żeby wpadli >> ustalić datę >> zadzwonić jeszcze raz do ludzi i podać im datę >> kupić wódkę >> pobrać się >> wypić wódkę >> żyć długo i szczęśliwie - okazał się niezwykle nieprecyzyjny i mało szczegółowy w porównaniu do dwóch 64-kartkowych zeszytów zapisanych łącznie z okładkami przez moją nieco lepszą połowę. 

- To może ustalmy na początek datę - zagaiła płeć przeciwna.

- Ale to tak od razu na głęboką wodę? To poważna decyzja jest, powoli trzeba. Może najpierw w ramach przetarcia ustalmy termin, w którym ustalimy datę? - rozpocząłem samobójczą próbę negocjacji. 

- Ty się therion zdecyduj, czy chcesz brać ze mną ślub, czy ustawę pisać, bo jak ślub to siadaj i ustalamy - to poważna sprawa, a nie pierwsze czytanie. - pani marszałek nie była w nastroju do ustępstw.

- To może w którąś sobotę? - zaciskałem sobie coraz mocniej pętlę.

- Brnij dalej, a zobaczysz mój prawdziwy charakter jeszcze przed ślubem - zagroziła przedślubna.

- No w każdym razie trzeba tak wybrać, żeby ciąży nie było widać.

- Nie jestem przecież w ciąży.

- O! To nam znaczenie poszerza pole manewru - kopnąłem stołek i sznur ciasno oplótł szyję.

Stanęło na tym, że i tak nie ustalimy terminu, póki nie wybierzemy sali. Kto ma doświadczenie w braniu ślubów, ten wie, że znacznie prościej dopasować datę do knajpy, niż knajpę do daty. Ku mojej radości jakieś dziewięćdziesiąt pięć procent sal weselnych odpadło w przedbiegach, bo nie spełniało podstawowego warunku zakwaterowania autokaru ludzi z Białegostoku. Co prawda okazało się, że na szczęście autokaru nie trzeba kwaterować, ale ludzi jednak tak, co w zasadzie niewiele zmieniało w kwestii doboru miejsca weselenia się z czyjegoś nieszczęścia. Padło na pewien ośrodek wypoczynkowy pod Sulejowem (powiadam Wam, że nie wyobrażam sobie dziś innego miejsca na moje wesele - z czystym sumieniem polecam), tym bardziej że się okazało, że właściciele tego zakątka świata nie są do końca anonimowi dla rodziny mojej przyszłej współkredytobiorczyni, więc i cenowo, i jakościowo się opylało. 

Data... co ja mogę powiedzieć. Braliśmy co było, choć miałem pewne obawy, czy obarczanie świata kolejnym zamachem w tę pamiętną rocznicę jest aby dobrym pomysłem, ale świat dźwignął ten ciężar bez specjalnej skargi, a pogoda w ten wrześniowy wieczór przepiękną była. 

Skoro już załatwiliśmy cesarską część imprezy, można było też Bogu co boskie spróbować przekazać. Nie wnikajmy w szczegóły. Powiem tylko, że zderzenie ze ścianą jest dość konkretne. Ostatni mój formalno-dokumentacyjny kontakt z kościołem i urzędami pozostawił mnie w głębokim przekonaniu, że w urzędach stoi się godzinami, żeby na koniec i tak odebrać opierdol od państwa (pretekst się znajdzie zawsze), a w kancelarii parafialnej - myk myk, szczęść Boże, dozo i załatwione. Dawne to były czasy... Kiedy załatwialiśmy formalności ślubne, to w urzędach spędziliśmy łącznie jakieś piętnaście minut (z czego po trzy w toalecie), a kościół ubiczował nas, wychlastał dobrami doczesnymi po gębie i wypluł przygarbionych, i świadomych swej małości. Chociaż warto było przez to wszystko przejść, żeby zobaczyć minę pani, która prowadziła na naukach przedmałżeńskich kurs obsługi kalendarza. Kiedy w zapalczywości swej grzmiała, że struktura lateksu nie jest przeszkodą dla wirusów, bakterii i małych szynszyli, zapytałem czy struktura kalendarzyka jest taką przeszkodą. Bez jaj - wszyscy odsunęli się ode mnie na dwa metry, czekając aż piorun pieprznie mi prosto w różki lub ogon. 

Nie powiem. Coraz bardziej mi się te przygotowania podobały. A nie doszliśmy jeszcze nawet do sukni ślubnej...

Pociągniemy dalej tę historię niebawem... Stay tuned!

Autorem zdjęcia jest Michał Pawlikowski - PAF Media - najzajebistszy fotograf jakiego znam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz