Odejdźmy na chwilę od historii odcinkowych, do których wrócimy najpewniej w przyszłym tygodniu. Odprężmy się, zrelaksujmy, włączmy ulubioną piosenkę i... niech szlag nas trafi. Ulubioną piosenkę? Znacie uczucie nazwane roboczo przez naukowców "efektem Lisowskiej" (założę się, że są tacy naukowcy i taki efekt, który oczywiście sobie wymyśliłem jakieś trzy minuty temu)? Na początku w radiu lub telewizji słyszymy całkiem przyjemną piosenkę, która wpada nam w ucho...
...później słyszymy ją jeszcze dziesięć razy i bezwiednie nucimy pod prysznicem oraz w drodze do roboty (są też tacy, którzy pracują pod prysznicem, wtedy nucą w drodze do roboty i w robocie). Dalej następuje lawina fascynacji na profilach społecznościowych znajomych, a my tylko prychamy z wyższością, bo przecież znamy ten kawałek od trzech dni, więc to już w zasadzie wiekowy utwór, a nie nowość do zachwycania się publicznego. Po mniej więcej tygodniu, kiedy to rzeczona piosenka atakuje nas nawet z nalewaka benzyny na stacji, zaczynamy się irytować, aż dochodzimy do momentu, w którym stojąc na przejściu widzimy zatrzymujący się metr od nas radiowóz, w którym ciut za głośno leci nasz hit, więc wybijamy szybę i krzyczymy do zdezorientowanego pana w czapce "Wyłącz to gówno!".
Oczywiście pytając się czy znacie to uczucie, wiedziałem dobrze że wszyscy je znamy, a kto nie słucha radia, nie ogląda telewizji, nie korzysta z internetu, to i tak nie ucieknie od tego zjawiska, bo przecież od połowy września w każdym sklepie (od ultramiędzygalaktycznych marketów do budki z marchewką) przez trzy miesiące non-stop leci "Last Christmas". Nie o oczywistym zjawisku chciałem jednak pisać, bo strasznie głupio brzmią teksty z serii "jak żyć" typu: Czy jak chce wam się spać, to macie tak, że najlepiej jak się położycie i zaśniecie? (podpisano blogerka Życie W Pigułce Na Egzystencjalnej Karuzeli Kręcącej Się W Lewo).
Otóż ja wszedłem na absolutnie wyższy level efektu Lisowskiej. Sam bowiem sobie zarzuciłem muzyczną pętlę na szyję i po kolei ze snajperską precyzją obrzydzam sobie moje wszystkie ulubione kawałki. Nie dlatego, że jestem masochistą, albo że postanowiłem nagle zostać debilem. Otóż bohatersko oddaję swój dźwiękowy tlen swojej starszej (na oko w wieku gdzieś tak trzy lata z hakiem) córce....
Dziecko moje najdroższe (zdecydowanie najdroższe - jest w stanie skonsumować na drodze zakupu dóbr KAŻDĄ ilość pieniędzy) jest bowiem melomanem, ale nie takim zwykłym. Jest melomanem typu inżyniera Mamonia - podobają jej się piosenki, które już raz słyszała, a najbardziej lubi te, które słyszała dziesięć tysięcy razy.
Zaczęło się niewinnie. Wioząc ją do przedszkola, rzuciłem na swoją zgubę propozycję, żebyśmy posłuchali jakiejś fajnej muzyki i włączyłem jej "Mambałaga" Luxtorpedy. Ona wtedy próbowała mnie jeszcze ratować i powiedziała, że ona nie chce tego, chce czegoś innego, na co odpowiedziałem, że jak posłuchamy jeszcze raz, to na pewno jej się spodoba. I do cholery miałem rację! Obecnie "Mambałaga" jest na absolutnym topie, bo słuchamy jej ze trzy razy w drodze do/z/lub i/ z przedszkola, z sześć razy po powrocie i z dwanaście przed pójściem spać. Ona bawi się świetnie, ja już jednak jakby mniej uwielbiam tę piosenkę. Równie szybko w dół na moim topie lecą "Run to the hills", "Lola Montez" czy "Dobrze być dziadkiem", a szykuje się kilka kolejnych strzałów ostrzegawczych w potylicę, bo dziecko się rozwija i chce kolejne kawałki słuchać po milion razy.
Żeby tego było mało, to jej muzyczna powtarzalność nie ogranicza się do słuchania Akurat Tej Piosenki, Jakby Nie Było Innych Piosenek Na Świecie. Jeżeli jesteśmy w samochodzie, to obowiązkowo muszę z nią machać głową, przez co samochód wygląda jak Wayne's World Focus, a kierowcy coraz częściej widząc to, wyciągają telefon i chyba dzwonią na policję, że pewnie pijany pedofil naćpał dziecko i wiezie ją na czarną mszę. Już mi się boczne uliczki do przemykania kończą, a w Łodzi wcale ich nie jest tak mało. Jeżeli jesteśmy w domu, to do machania głową dochodzi obowiązkowe śpiewanie, tańczenie, a przy "Love Shack" Acidów jeszcze dodatkowo koniecznie pytanie: "Tato! My też mamy taki samochód?" (Nie córeczko, nie mamy, choć gdybyście z siostrą były uprzejme dać zaoszczędzić parę groszy tatusiowi i mamusi i nie generować tysięcznych rachunków na środki uspokajające dla matki, to kto wie, może już stałoby pięć takich na parkingu?).
Co ciekawe, zjawisko to dotyczy tylko dorosłej muzyki. Jakieś tam "Kaczki dziwaczki" czy inne "Jagódki" przelecą sobie góra dwa razy i luzik, a przy Paradise Lost jest "Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz...". Może w takim razie od razu dać jej do słuchania jakieś piosenki, których nienawidzę? Cierpieć będę i tak, i tak, a przynajmniej oszczędzę sobie okradania mnie z prywatnej listy przebojów? Chyba tak zrobię. Puszczę jej Biebiera, tego nienawidzi też żona, więc będzie z dodatkową korzyścią... Trochę tylko dziecka szkoda...
...później słyszymy ją jeszcze dziesięć razy i bezwiednie nucimy pod prysznicem oraz w drodze do roboty (są też tacy, którzy pracują pod prysznicem, wtedy nucą w drodze do roboty i w robocie). Dalej następuje lawina fascynacji na profilach społecznościowych znajomych, a my tylko prychamy z wyższością, bo przecież znamy ten kawałek od trzech dni, więc to już w zasadzie wiekowy utwór, a nie nowość do zachwycania się publicznego. Po mniej więcej tygodniu, kiedy to rzeczona piosenka atakuje nas nawet z nalewaka benzyny na stacji, zaczynamy się irytować, aż dochodzimy do momentu, w którym stojąc na przejściu widzimy zatrzymujący się metr od nas radiowóz, w którym ciut za głośno leci nasz hit, więc wybijamy szybę i krzyczymy do zdezorientowanego pana w czapce "Wyłącz to gówno!".
Oczywiście pytając się czy znacie to uczucie, wiedziałem dobrze że wszyscy je znamy, a kto nie słucha radia, nie ogląda telewizji, nie korzysta z internetu, to i tak nie ucieknie od tego zjawiska, bo przecież od połowy września w każdym sklepie (od ultramiędzygalaktycznych marketów do budki z marchewką) przez trzy miesiące non-stop leci "Last Christmas". Nie o oczywistym zjawisku chciałem jednak pisać, bo strasznie głupio brzmią teksty z serii "jak żyć" typu: Czy jak chce wam się spać, to macie tak, że najlepiej jak się położycie i zaśniecie? (podpisano blogerka Życie W Pigułce Na Egzystencjalnej Karuzeli Kręcącej Się W Lewo).
Otóż ja wszedłem na absolutnie wyższy level efektu Lisowskiej. Sam bowiem sobie zarzuciłem muzyczną pętlę na szyję i po kolei ze snajperską precyzją obrzydzam sobie moje wszystkie ulubione kawałki. Nie dlatego, że jestem masochistą, albo że postanowiłem nagle zostać debilem. Otóż bohatersko oddaję swój dźwiękowy tlen swojej starszej (na oko w wieku gdzieś tak trzy lata z hakiem) córce....
Dziecko moje najdroższe (zdecydowanie najdroższe - jest w stanie skonsumować na drodze zakupu dóbr KAŻDĄ ilość pieniędzy) jest bowiem melomanem, ale nie takim zwykłym. Jest melomanem typu inżyniera Mamonia - podobają jej się piosenki, które już raz słyszała, a najbardziej lubi te, które słyszała dziesięć tysięcy razy.
Zaczęło się niewinnie. Wioząc ją do przedszkola, rzuciłem na swoją zgubę propozycję, żebyśmy posłuchali jakiejś fajnej muzyki i włączyłem jej "Mambałaga" Luxtorpedy. Ona wtedy próbowała mnie jeszcze ratować i powiedziała, że ona nie chce tego, chce czegoś innego, na co odpowiedziałem, że jak posłuchamy jeszcze raz, to na pewno jej się spodoba. I do cholery miałem rację! Obecnie "Mambałaga" jest na absolutnym topie, bo słuchamy jej ze trzy razy w drodze do/z/lub i/ z przedszkola, z sześć razy po powrocie i z dwanaście przed pójściem spać. Ona bawi się świetnie, ja już jednak jakby mniej uwielbiam tę piosenkę. Równie szybko w dół na moim topie lecą "Run to the hills", "Lola Montez" czy "Dobrze być dziadkiem", a szykuje się kilka kolejnych strzałów ostrzegawczych w potylicę, bo dziecko się rozwija i chce kolejne kawałki słuchać po milion razy.
Żeby tego było mało, to jej muzyczna powtarzalność nie ogranicza się do słuchania Akurat Tej Piosenki, Jakby Nie Było Innych Piosenek Na Świecie. Jeżeli jesteśmy w samochodzie, to obowiązkowo muszę z nią machać głową, przez co samochód wygląda jak Wayne's World Focus, a kierowcy coraz częściej widząc to, wyciągają telefon i chyba dzwonią na policję, że pewnie pijany pedofil naćpał dziecko i wiezie ją na czarną mszę. Już mi się boczne uliczki do przemykania kończą, a w Łodzi wcale ich nie jest tak mało. Jeżeli jesteśmy w domu, to do machania głową dochodzi obowiązkowe śpiewanie, tańczenie, a przy "Love Shack" Acidów jeszcze dodatkowo koniecznie pytanie: "Tato! My też mamy taki samochód?" (Nie córeczko, nie mamy, choć gdybyście z siostrą były uprzejme dać zaoszczędzić parę groszy tatusiowi i mamusi i nie generować tysięcznych rachunków na środki uspokajające dla matki, to kto wie, może już stałoby pięć takich na parkingu?).
Co ciekawe, zjawisko to dotyczy tylko dorosłej muzyki. Jakieś tam "Kaczki dziwaczki" czy inne "Jagódki" przelecą sobie góra dwa razy i luzik, a przy Paradise Lost jest "Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz...". Może w takim razie od razu dać jej do słuchania jakieś piosenki, których nienawidzę? Cierpieć będę i tak, i tak, a przynajmniej oszczędzę sobie okradania mnie z prywatnej listy przebojów? Chyba tak zrobię. Puszczę jej Biebiera, tego nienawidzi też żona, więc będzie z dodatkową korzyścią... Trochę tylko dziecka szkoda...
No i czego marudzisz? Córka ma taki a nie inny gust muzyczny... Po kimś to odziedziczyła...
OdpowiedzUsuńA moja córka, przez moje niedopatrzenie, uwielbia Chwytaka z jego parodią "Zajebały żule mi"...która stała się hitem na jednym z kursów, na których byłam...i zarazaa poniosła się dalej...z psychologów na młodzież przedszkolną...znaczy się jakieś podobieństwo jest w tych grupach odbiorców hiciora...hehe
OdpowiedzUsuńW życiu do psychologa nie pójdę 😀
OdpowiedzUsuńNa razie wielkiego wyboru nie ma - albo przedszkolna papka, albo tatusiowa papka :)
OdpowiedzUsuńCiesz się, że to. Moje zaliczyły "efekt Lisowskiej" w postaci samej Lisowskiej w jej wydaniu reklamowym i w momencie apogeum reklamowej podaży, kiedy już, już sięgałam po pilota, żeby przełączyć kanał i łeb urwać Hydrze, one krzyczały:
OdpowiedzUsuń- Mamo, nie!!! My chcemy piosenkę!!!
Po czym wszystkie trzy śpiewały:
- Media Ekspert! Włączamy niskie ceny!!!
Zaprawdę powiadam Ci, zdusiły centaury ;) To samo było w aucie, bo mam brzydki zwyczaj słuchania radia :-P
Zwyczaj słuchania radia jest ładny, o ile jest to Trójka :)
OdpowiedzUsuńTrójka regularnie znika mi z eteru, albowiem zepsute radio mam, które mi się resetuje przy każdym uruchomieniu silnika. Słucham Radia Wrocław, bo ono mi się łapie jako pierwsze. Rock leci, taki przyjemny, mają nawet hasło "Radio Wrocław na cały rock" ;)
OdpowiedzUsuńEfekt Lisowskiej przeżywamy i pokonujemy w identyczny sposób. Może określenie "znienawidzić" nie jest najwłaściwsze, ale wiele hitowych przebojów, które swojego czasu uwielbiałem i którymi katowałem tak siebie jak i otoczenie, dzisiaj leży na mojej (mentalnej) półce z napisem: "środek V klasy toksyczności - nie zwracać uwagi".
OdpowiedzUsuńAle właściwie chciałem napisać o latoroślach. Otóż, nie wiem czy w Waszym wypadku to działa tak samo, ale moje tak starsze jak i młodsze dziecię tym chętniej repetuje jakiś kawałek, im ów kawałek jest ...dziwniejszy. Najlepiej jeśli jest po prostu "frywolną" przeróbką jakiegoś hitu. Ostatnio na fali jest "Mam tę moc" z Frozen, ale bynajmniej nie w filmowym wydaniu. Dość jeśli napiszę, że słowo "moc" rymuje się z "kloc".
Kiedy słyszę, że ów utwór zaczyna się w radiu, zaczynam nerwowo się rozglądać, czy nie ma kogoś w pobliżu, bo wiem, że za chwilę zacznie się "aria wtórna". Nie stanie ich powstrzymać. Wyłączenie radia nic nie zmieni - i tak dokończą refren a'capella. :)
Na szczęście nie doszliśmy jeszcze do udziwnianych kawałków. Żona stara się mnie pilnować i każe mi np. przełączać Kazika przed tekstem "Coście skurwysyny uczynili z tą krainą?" :D Fakt jednak, że córka ma osobliwy gust i często mnie zaskakuje, bo staram się trafić w coś, co polubi, a ona załapuje przy kompletnie czymś innym. Wrzuciłem ostatnio jakąś łagodniejszą Metallicę, przy której myślałem, że będzie się kiwać, a ona owszem, tak, chętnie, ale dopiero jak doszło do "Motorbreath", co ewidentnie oznacza, że dla mojej córki Metallica skończyła się na "Kill 'Em All" :D Dla młodszej z kolei póki co nie robi różnicy, przy czym się buja :)
OdpowiedzUsuńTeż bym nie poszła :)
OdpowiedzUsuń