czwartek, 26 lutego 2015

Przygody Kapitana Rypki zwanego Wandalem - rozdział 4. "Duży Leon"

Z jednej strony Kapitan odetchnął z ulgą, bo na wodzie czuł się dużo pewniej niż na lądzie. Z drugiej strony miał świadomość, że jest jedyną osobą na statku odczuwającą pewność wodnolądową w takich akurat proporcjach. Najważniejsze było jednak to, że płynął i mógł w końcu oddać się refleksji - w którą stronę będzie najbliżej do Końca Świata. Wcześniej jakoś Rypce wydawało się to oczywiste - wypływa na pełne morze i płynie w jednym kierunku, aż do celu.

Teraz jednak wydało mu się istotne czy znajduje się na początku, czy na przykład bliżej środka Świata, bo obrany kierunek zadecyduje o tym, czy wyprawa potrwa dajmy na to dwa miesiące, czy dwa lata. O wadze problemu przekonał się jakiś czas temu odkrywca Krzysztof Konopia, który obiecał załodze, że Kraina Skośnych Ludzi znajduje się "tuż za rogiem - jakieś dwa, trzy tygodnie drogi" i jedyne, co było mu dane sprawdzić po miesiącu, to że do dna jest jakieś siedem, osiem minut swobodnego opadania, przy czym z przyczyn obiektywnych przestał liczyć po trzech.

Kapitan przemyślał całą sytuację i doszedł do wniosku, że skoro wielu żeglarzy płynęło na wschód i ciągle znajdowało tam nowe lądy, to płynąc tamtędy mogłoby być daleko do Końca Świata. Z drugiej strony trzy pozostałe kierunki świata były tak mało eksplorowane, że płynąc tamtędy mogłoby być jeszcze dalej. Jedyną absolutnie pewną metodą wyboru kierunku pozostawało zatem losowanie. Rypka starannie zatem przygotował karteczki, wrzucił je do czapki i wyciągnął jedną z napisem "północ". Kamień spadł mu z serca, bo właśnie rozwiązał jeden z najtrudniejszych dylematów i spokojnie mógł odpocząć. Pozostawało mu tylko ogłosić załodze swoją decyzję i wytłumaczyć niektórym z nich, co mniej więcej oznacza północ. Rzecz jasna wybór kursu Kapitan przekazał ludziom jako efekt wielomiesięcznych obliczeń, a na pytanie ile zajmie podróż odpowiedział wymijająco, że najważniejsze jest, żeby być zdrowym. Na spodziewane wątpliwości czym jest północ odparł natomiast, że północ jest na górze, kiedy się patrzy na mapę. Z min części załogi wynikało jednak, że wątpliwości nie zostały rozwiane, co nie martwiło Kapitana, bo też i nie wszyscy na statku musieli rozumieć zagadnienia stron świata.

Rypka miał nadzieję, że od tego momentu przynajmniej przez jakiś czas podróż jego życia przebiegać będzie bezproblemowo. Już wieczorem jednak okazało się, że nie będzie mu dane zasnąć spokojnie. Niedługo bowiem po tym, jak Kapitan udał się do kajuty na spoczynek, odwiedził go jeden z członków załogi - Duży Leon. Marynarz (marynarz na miarę tej załogi rzecz jasna) bez zbędnych wstępów nalał sobie wina i powiedział:

- Kapitanie Rypka, nie zdajesz sobie sprawy z tego, że Koniec Świata jest kompletnie inny niż sobie wyobrażasz.

- A niby dlaczego miałby być inny? - spytał raczej zbywającym tonem Kapitan, bo jakoś nie chciało mu się wierzyć, że Leon mógłby wiedzieć cokolwiek na temat Końca Świata.

- Bo tam byłem... - tajemniczo odpowiedział Duży i nie dając dojść do słowa właśnie otwierającemu usta Rypce, kontynuował - ...i ty też tam byłeś.

Duży Leon zrobił w tym miejscu pauzę, jakby chciał sprawdzić, czy jego słowa wywarły odpowiednie wrażenie na Kapitanie. Uznał chyba, że tak - bo Rypka, który dotychczas wyglądał jakby wyczekiwał tylko chwili, żeby coś powiedzieć, teraz przyglądał się Leonowi w milczeniu.

- Byliśmy tam wielokrotnie, tylko moja udręka polega na tym, że ja jestem tego świadomy za każdym razem, a twoja na tym, że nigdy tego nie pamiętasz.

- Ale... - Kapitan starał się o coś zapytać, ale chyba nie bardzo wiedział od jakiego pytania zacząć.

Wtedy po raz pierwszy piorun uderzył w taflę wody niecałą milę od statku, przerywając dość ciekawą rozmowę w kapitańskiej kajucie. Kapitan, który od dłuższego czasu przebywał pod pokładem, nie mógł widzieć zmieniającej się pogody. Nadmierne bujanie statkiem uznał, za wynik rażącej niekompetencji załogi, a rażąco niekompetentna załoga nie czuła potrzeby podzielenia się szybko chmurzącym się niebem i zrywającym się powoli wiatrem ze swoim kapitanem. Odpowiedzialny w tym momencie za kontakt z Rypką Szary Maurycy był święcie przekonany, że istotna zmiana pogody, o której wcześniej mówił Kapitan zaczyna się w momencie ulewy. Dopiero, kiedy zaczęło efektownie błyskać i dość konkretnie powiewać, Maurycy spokojnie pofatygował się do kapitańskiej kajuty, żeby przekazać kapitanowi. że "Nie wiem czy to ważne, ale pogoda się delikatnie psuje." Kapitan z Leonem momentalnie znaleźli się na pokładzie, akurat w momencie, kiedy rozkaz "Zwinąć żagle!" jeszcze mógł ich uratować, choć już nie było żadnych gwarancji. Drugi piorun uderzył już całkiem blisko, a deszcz powoli zmieniał się z uciążliwego w regularną ulewę. Walka z żywiołem trwała dwie, trzy godziny, a nader niekompetentna załoga, okazała się nader dzielna (choć od dzielności kompetencji im nie przybyło) i w efekcie statek został uratowany. Uszkodzenia można by było naprawić w najbliższym porcie,a przy odrobinie szczęścia powinno nawet się udać do najbliższego portu dopłynąć (jak tylko kapitan zorientuje się gdzie on jest). Rypka stracił czworo ludzi, którzy dzielne wypadli za burtę, a kilku innych było rannych. Straty były dla Kapitana zmartwieniem, ale w obecnej chwili Wandal przejmował się tylko jednym z ludzi. Pośród poszkodowanych bowiem był Duży Leon, który walcząc z jednym z żagli, niefortunnie uderzył głową w maszt i obecnie bez przytomności leżał w koi.

Kapitan zarządził kurs na Malagę, która była obecnie najbliższym portem. Z tej informacji z pewnością ucieszyłby się Kapelan (który pochodził przecież z Hiszpanii), ale on również był nieprzytomny. Z tą różnicą, że w nic nie uderzył...

<<Poprzedni odcinek - "W drogę!"                                              Następny odcinek - "Dylematy" >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz