Tak to prawda. Sam nie mogłem
uwierzyć, ale jednak! Nieczęsto się zdarza świętować już po czterech wpisach.
Nie mogę jednak dłużej ukrywać faktu, że „Komary rypią. Przejdźmy do środka”
obchodzi dziś jubileusz. Dokładnie bowiem pięć lat temu powstał pomysł, że
założę jakiegoś bloga. Zatem hucznie obchodzę pięciolecie lenistwa
artystycznego, niemocy twórczej oraz intelektualnej impotencji. Niech się święci trzynasty listopada. Niech żyje towarz... wróć!
Miałem nie ujawniać tej rocznicy,
bo przecież zrozumiałe jest, że zakiełkowanie ziarna natchnienia to bardzo
osobista dla artysty rzecz, ale pomyślałem, że skoro taki jest dziś nurt
popkulturowy, to co ja będę zapierniczał w górę rzeki? Powiedziałem sobie, że
jeżeli dostanę jakieś ewidentne boskie znaki, to zrobię sobie blogowy benefis.
Już tego samego dnia wpadłem do
takiego większego kiosku, sprawdzić czy w końcu „Ostatni Mohikanin” wyszedł na
DVD (film z ’92 to już by mogli wydać) i okazało się, że wyszedł – a konkretnie
ostatnie sztuki wyszły jakieś osiem lat temu. Już nawet nie pytałem o „Wichrowe
Wzgórza” dla Żony i „Psy” dla psa. Za to uwagę moją przykuła półka zastawiona
autobiografią Justina Biebera – 240 stron. Oho – pomyślałem – pewnie opisał
swoje życie i twórczość dzień po dniu. Jeszcze wtedy nie skojarzyłem faktów i
nie załapałem, że to pierwszy znak, ale parę chwil później już wiedziałem co mi
chce bóg przekazać. Nieopodal bowiem stała płyta z największymi przebojami
Seleny Gomez (urodzonej w 1992r. – że też wtedy MTV o tym nic nie powiedziało).
Teraz było już pewne, że objawienie się rozpoczęło. Z czystej ciekawości
zapytałem tylko sprzedawcy czemu składanka „Ambitne hity lata 2013” kosztuje
niecałą złotówkę. Ten tylko nachylił się i ściszonym głosem powiedział: „Panie,
to czysta płyta CD”. Kupiłem, wyszedłem.
Wróciłem do domu, ugotowałem
obiad (na kuchence gazowej, a jakże!). Wiem - dla zgrabnej kompozycji tekstu
powinienem napisać, że jadłem parówki „Jubilatki”, ale szukanie znaków w
wyrobach okołomięsnych mocno by już zahaczało o psychiatryk - zjadłem zwykłe
parówki. Włączyłem telewizor, a tam akurat nadawali dziesięciolecie kabaretu, który
ma w dorobku jeden śmieszny skecz i osiemnaście nieśmiesznych wersji tego
skeczu. Myślę – Trzeci znak, boh trojcu lubit. Dobił mnie jeszcze kolega, który
oświadczył, że będzie obchodził sceniczne piętnastolecie, mimo że wciąż mógłby
swobodnie przejść niezauważony przez centrum dajmy na to Sokółki (Sokółka to
takie miasto, w którym spacer z centrum na peryferia trwa jakieś piętnaście
sekund).
Dobra, miałem cztery ewidentne
znaki, ale że obchodzę pięciolecie, dałem sobie szansę na jeszcze jedno
objawienie. Nie można tak planować jubileuszu na łapu capu po czterech boskich
interwencjach (choć Jules Winnfield nawrócił się po jednej, ale tam kule
świstały koło nosa, to zdecydowanie szybciej bóg dawał do myślenia). I wtedy
przypomniałem sobie. Siedząc jakiś czas temu przy stole, przy wódce, przy
muzyce (niepotrzebne skreślić, choć podpowiadam, że nie należy nic skreślać) z
kolegą serdecznym (też artystą – można by pomyśleć, że ja się w bóg wie jakich
artystycznych kręgach obracam, ale to nieprawda), rozmawialiśmy o różnych
kulturalnych wydarzeniach (bo wiadomo, że najsampierw troszku kultury, a
dopiero potem z łapami do butelki). Ni stąd ni zowąd zapytałem go (bo orbitował
znacznie bliżej centrum kulturalnego półświatka ojczystego) jaki jest klucz
doboru do słynnych telewizyjnych benefisów w pewnym krakowskim teatrze (swego
czasu bardzo popularne i głośne benefisy – jak komuś ten teatr robił jubel, to
znaczyło, że artycha znaczny)? Kolega z poważną i skupioną miną zaczął: „To
jest trudny i skomplikowany proces. Najpierw trzeba wymyślić rocznicę,
potem się zgłosić do organizatora i zapłacić sobie za imprezę. Koniec procesu.”
To był mój piąty element.
Zyskałem pewność, że podążam słuszną ścieżką i oto ujawniam światu, że obchodzę
znaczną rocznicę. Z tej okazji już niedługo ukaże się książka „Jak założyć
bloga w pięć lat. Studium umiejętności odkładania wszystkiego na jutro” oraz
trzytomowy wybór najlepszych tekstów z bloga (zastanawiam się jeszcze którego
tekstu nie wydawać). W wersji limitowanej do książki będzie dodawana płyta „Ambitne
hity lata 2013”. Ja wiem, że może to niewiele atrakcji, jak na takie święto,
ale za dwa tygodnie szykuje się kolejny jubileusz – kto wie czy nie większy…
Książkę biorę w ciemno. Mogę napisać wstęp jako profesjonalistka w trzykrotnym zaczynaniu pisania książki i niekończeniu tejże.
OdpowiedzUsuńKażda okazja jest dobra, żeby świętować, Twoja jest genialna, wychylam Twoje zdrowie (i co z tego, że rano). :)
Co do kabaretu - czy chodzi o ten z taką jedną blondyną w za krótkich spodniach i tęczowym sweterku?
Bardzo chciałbym uniknąć twierdzącej odpowiedzi na ostatnie pytanie, bardzo... :)
OdpowiedzUsuńOgłaszam że 6 kwietnia 2015 roku obchodzę trzydziestopięciolecie lenistwa artystycznego!! Zapraszam do hucznego świętowania.
OdpowiedzUsuńTradycyjny jubel w Krakowie? :)
OdpowiedzUsuń35 lat fiu fiu, mogę tylko pomarzyć o takim dorobku...
Tak po prostu Ci gratuluję :) Bardzo fajnie się czyta!
OdpowiedzUsuńWiedziałam :)
OdpowiedzUsuń