piątek, 7 listopada 2014

Dzieci

Zanim zacząłem pisać, dzielić się ze światem moją mądrością, życiem superbohatera, przemyśleniami, przy których Coelho to zwykły grafoman i stylistyką, przy której Pratchett to gość, który u mnie za wypracowanie dostałby najwyżej trzy plus - parę osób (no może ze dwie) mówiło mi żebym założył bloga parentingowego. Rozważałem, rozważałem, ale koniec końców nie założyłem. Kluczowe okazało się, że nie wiem co to blog parentingowy. Kojarzy mi się to z parkingiem, ale blog o parkingu?

Za to zupełnie bez związku ze wstępem powiem, że posiadam dzieci. Co prawda nie sam, bo jestem jedynie ich współwłaścicielem, ale mimo wszystko to miłe uczucie mieć dwie połówki (jak mawiał towarzysz Czapajew – czuję że ½ i 0,5 to litr, ale udowodnić tego nie potrafię). Nieposiadającym dzieci należy się wyjaśnienie obrazowe. Posiadanie dwójki dzieci to jakby do kredytu hipotecznego dobrać sobie jeszcze dwa kredyty hipoteczne, tylko że bez widoków na spłatę do końca dni na tym łez padole. I to w zasadzie można powiedzieć rodzicielstwo w „pigułce” (też pożyteczna rzecz, pamiętajcie bezdzietni). Jak już jesteśmy przy finansach, to kiedyś dostałem standardową radę przed wyjazdem za granicę, żeby nie przeliczać euro na złotówki. Jak ma się dzieci, to lepiej w ogóle zapomnieć, że istnieje coś takiego jak pieniądze – nie oglądać paragonów, nie zaglądać na konto, nie planować budżetu – pożyjecie pięć lat dłużej.

Żeby nie było tak, że traktuje dzieci w kategoriach jedynie walutowych, to muszę dodać, że jest w tym całym rodzicielstwie element szczęścia, dumy, satysfakcji i miłości. To wszystko objawia się zasadniczo jak dzieci zasną. Różnica między rodzicami a bezdzietnymi jest mniej więcej taka, że bezdzietni rozglądają się czasem wieczorem po domu i mówią: „Tak tu cicho, pusto – trzeba trochę ożywić to miejsce”, a rodzice mówią: „Tak tu cicho, pusto – o kurwa, to piękne”.

Przed urodzeniem się pierwszego dziecka wszystko jest nowe. Doświadczyliśmy euforii typu „Ojej, będzie dzidzia!”, niepokojów czy się urodzi zdrowe albo czy będziemy rozróżniać kiedy wyje na kupę, a kiedy na jedzenie (co jest dość ciężkim debilizmem z perspektywy czasu, bo przecież brak zapachu = jeść, zapach = kupa, tadam). Tak naprawdę to byliśmy też raczej dość… obiektywnymi przyszłymi rodzicami (choć nie obrażam się za oskarżenia o nieczułość) – kiedy dostaliśmy zdjęcia z USG, wszyscy kurtuazyjnie mówili, że śliczne, że do taty podobne (?!), a my stwierdziliśmy, że wygląda jakby teleskop Hubble’a w końcu odnalazł inne formy życia w kosmosie.

Poród był łatwiejszy niż myślałem, choć Żona ma na ten temat opinię nie do końca zbieżną z moją. Obsługa dziecka, która przed pojawieniem się potomstwa wydaje się niemożliwa do ogarnięcia, okazała się dość intuicyjna. Wbrew pozorom nie tak łatwo uszkodzić dziecko – znacznie trudniej niż czajnik czy pralkę. Później to już jak z wartburgiem – nie ma co czytać instrukcji albo chodzić do specjalistów, trzeba po prostu wymyślać swoje patenty na w miarę spokojną i bezwypadkową współpracę z dzieckiem.

Truizmem jest mówienie, że dziecko wywraca życie do góry nogami. Za to nie pozbawione sensu jest stwierdzenie, że dwójka dzieci wywraca mieszkanie do góry nogami. W ogóle, spodziewając się drugiego dziecka człowiek jest wyluzowany dość mocno. Szczególnie jeżeli to będzie dziecko tej samej płci. W końcu obsługa się niczym nie będzie różnić, patenty już są opracowane. Tak, tylko że patenty opracowaliśmy na wartburga – w czołgu T-34 tracą znacznie na wartości. To swoją drogą dziwne, w końcu spodziewaliśmy się tego samego modelu, bo i fabryka ta sama, i konstruktorzy się nie zmienili. Przecież ucierając jajka z cukrem, raczej na pewno powinien wyjść kogel-mogel, rzadziej zdarza się pomidorowa. Nic z tego. Miałeś wartburga, spodziewaj się czołgu. Ot logika.

Tak więc cały luz szlag nam trafił, bo okazało się że pierwsze do drugiego podobne jest raczej tylko z grubsza – ręce, nogi, głowa, korpus – koniec podobieństw. Pierwsze ciężko nakarmić, ale za to śpi całkiem przyzwoicie? To drugie będzie jadło ekstra, za to sypiać będzie okazjonalnie i nigdy jednocześnie z tobą.

Także idźcie i rozmnażajcie się. Dobrej zabawy życzę. Na koniec jednak zawsze przychodzi sens tego wszystkiego, kiedy dziecko wychodząc z przedszkola mówi: „Nie spałam tatusiu, czekałam na ciebie”, a później refleksja „Będziesz kiedyś tego żałować – móc spać i tego nie robić - to przecież czysty idiotyzm”.

10 komentarzy:

  1. Po sześciu latach prowadzenia bloga, który ma ksywę parentingowego, też dochodzę do wniosku, że nie wiem, co to jest blog parentingowy. Może dlatego że niezwykle irytuje mnie słowo "parenting". Na tej samej zasadzie dostaję białej gorączki, kiedy ktoś mi mówi, że idzie na coaching i będzie go szkolił coach. Co jest, do licha, złego w słowie "szkolenie"?
    A swoją drogą to niesamowite, że dwie te same substancje mogą dać dwa krańcowo różne wyniki eksperymentu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzisz - bo kołczować można się przed lanczem, a szkolić tylko przed obiadem. Dziwi mnie, że nie dostrzegasz tych oczywistych różnic.

    OdpowiedzUsuń
  3. A brunch to takie śniadanie, tylko w Warszawie lub Poznaniu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. w Łodzi na śniadanie wciąż mówimy luksus lub łaska boska

    OdpowiedzUsuń
  5. A Wrocław nie zna koncepcji śniadania ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bogusz Kuliński7 listopada 2014 10:02

    chciałem nadmienić że nie uwzględniłeś jednej, zasadniczo niepokojącej rzeczy związanej z kwestią "tak tu pusto tak tu cicho", mianowicie; tak tu cicho i pusto znaczy dzidzia znalazła jakieś ciekawe zajęcie - O KURWA!!! po czym następuje szybki tupot stóp (na początku napisałem nóg ale biorąc pod uwagę stopień czujności autora przeprawiłem na stopy) o panele. Bez potomstwa nie poznasz tego uczucia.

    OdpowiedzUsuń
  7. I tym samym połączyliście komentarzami Polskę po przekątnej - od Wrocławia, przez Łódź, po Białystok :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziecko uszkodzić jest trudno, ale one same próbuję sobie zrobić krzywdę, szczególnie młodsza sztuka, która taranuje wszystko co się da :) A co do porodu - po opowieściach z krypty nasze były całkiem lajtowe :) Szczególnie drugi, który kojarzy mi się teraz z bajką o Czerwonym Kapturku jak to leśniczy rozciął wilkowi brzuch, wyjął babcię i zaszył z powrotem.

    OdpowiedzUsuń
  9. To samo pomyślałam :D Dzieci w domu+ cisza = Run Forest, run! Też mam dwoje dzieci. Córki konkretnie. Po przyjściu na świat pierwszej - byliśmy ideałem rodziców godnych naśladowania. Naprawdę takie mieliśmy o sobie zdanie. Jadła wszystko...no może poza dywanami i szkłem, zasypiała ładnie, tylko ciężko było odłożyć ją z trzęsących się rąk do łóżeczka i wyjść z pokoju nie opanowawszy wcześniej techniki lewitacji, ogółem dzieciak grzeczny, umiarkowanie spokojny i łatwy chętny do współpracy. A potem przyszła na świat druga latorośl i naszą rodzicielską samoocenę zrównała z podłogą, a wszelkie patenty po pierwszej córce możemy sobie spisać na papierze, zwinąć w rolkę i podetrzeć tym zadki.

    OdpowiedzUsuń