Zanim zacząłem pisać, dzielić
się ze światem moją mądrością, życiem superbohatera, przemyśleniami, przy
których Coelho to zwykły grafoman i stylistyką, przy której Pratchett to gość, który u mnie za wypracowanie dostałby najwyżej trzy plus - parę osób (no może ze dwie) mówiło mi żebym założył bloga
parentingowego. Rozważałem, rozważałem, ale koniec końców nie założyłem.
Kluczowe okazało się, że nie wiem co to blog parentingowy. Kojarzy mi się to z parkingiem, ale blog o parkingu?
Za to zupełnie bez związku ze wstępem powiem, że posiadam dzieci. Co prawda nie sam, bo jestem jedynie ich współwłaścicielem, ale mimo wszystko to miłe uczucie mieć dwie połówki (jak mawiał towarzysz Czapajew – czuję że ½ i 0,5 to litr, ale udowodnić tego nie potrafię). Nieposiadającym dzieci należy się wyjaśnienie obrazowe. Posiadanie dwójki dzieci to jakby do kredytu hipotecznego dobrać sobie jeszcze dwa kredyty hipoteczne, tylko że bez widoków na spłatę do końca dni na tym łez padole. I to w zasadzie można powiedzieć rodzicielstwo w „pigułce” (też pożyteczna rzecz, pamiętajcie bezdzietni). Jak już jesteśmy przy finansach, to kiedyś dostałem standardową radę przed wyjazdem za granicę, żeby nie przeliczać euro na złotówki. Jak ma się dzieci, to lepiej w ogóle zapomnieć, że istnieje coś takiego jak pieniądze – nie oglądać paragonów, nie zaglądać na konto, nie planować budżetu – pożyjecie pięć lat dłużej.
Żeby nie było tak, że traktuje
dzieci w kategoriach jedynie walutowych, to muszę dodać, że jest w tym całym
rodzicielstwie element szczęścia, dumy, satysfakcji i miłości. To wszystko
objawia się zasadniczo jak dzieci zasną. Różnica między rodzicami a
bezdzietnymi jest mniej więcej taka, że bezdzietni rozglądają się czasem
wieczorem po domu i mówią: „Tak tu cicho, pusto – trzeba trochę ożywić to
miejsce”, a rodzice mówią: „Tak tu cicho, pusto – o kurwa, to piękne”.
Przed urodzeniem się pierwszego
dziecka wszystko jest nowe. Doświadczyliśmy euforii typu „Ojej, będzie dzidzia!”,
niepokojów czy się urodzi zdrowe albo czy będziemy rozróżniać kiedy wyje na
kupę, a kiedy na jedzenie (co jest dość ciężkim debilizmem z perspektywy czasu,
bo przecież brak zapachu = jeść, zapach = kupa, tadam). Tak naprawdę to byliśmy
też raczej dość… obiektywnymi przyszłymi rodzicami (choć nie obrażam się za oskarżenia o nieczułość)
– kiedy dostaliśmy zdjęcia z USG, wszyscy kurtuazyjnie mówili, że śliczne, że
do taty podobne (?!), a my stwierdziliśmy, że wygląda jakby teleskop Hubble’a w
końcu odnalazł inne formy życia w kosmosie.
Poród był łatwiejszy niż
myślałem, choć Żona ma na ten temat opinię nie do końca zbieżną z moją. Obsługa
dziecka, która przed pojawieniem się potomstwa wydaje się niemożliwa do
ogarnięcia, okazała się dość intuicyjna. Wbrew pozorom nie tak łatwo uszkodzić
dziecko – znacznie trudniej niż czajnik czy pralkę. Później to już jak z
wartburgiem – nie ma co czytać instrukcji albo chodzić do specjalistów, trzeba
po prostu wymyślać swoje patenty na w miarę spokojną i bezwypadkową współpracę
z dzieckiem.
Truizmem jest mówienie, że
dziecko wywraca życie do góry nogami. Za to nie pozbawione sensu jest
stwierdzenie, że dwójka dzieci wywraca mieszkanie do góry nogami. W ogóle,
spodziewając się drugiego dziecka człowiek jest wyluzowany dość mocno.
Szczególnie jeżeli to będzie dziecko tej samej płci. W końcu obsługa się niczym
nie będzie różnić, patenty już są opracowane. Tak, tylko że patenty
opracowaliśmy na wartburga – w czołgu T-34 tracą znacznie na wartości. To swoją
drogą dziwne, w końcu spodziewaliśmy się tego samego modelu, bo i fabryka ta
sama, i konstruktorzy się nie zmienili. Przecież ucierając jajka z cukrem,
raczej na pewno powinien wyjść kogel-mogel, rzadziej zdarza się pomidorowa. Nic
z tego. Miałeś wartburga, spodziewaj się czołgu. Ot logika.
Tak więc cały luz szlag nam trafił, bo okazało się że pierwsze do drugiego podobne jest raczej tylko z grubsza – ręce, nogi, głowa, korpus – koniec podobieństw. Pierwsze ciężko nakarmić, ale za to śpi całkiem przyzwoicie? To drugie będzie jadło ekstra, za to sypiać będzie okazjonalnie i nigdy jednocześnie z tobą.
Po sześciu latach prowadzenia bloga, który ma ksywę parentingowego, też dochodzę do wniosku, że nie wiem, co to jest blog parentingowy. Może dlatego że niezwykle irytuje mnie słowo "parenting". Na tej samej zasadzie dostaję białej gorączki, kiedy ktoś mi mówi, że idzie na coaching i będzie go szkolił coach. Co jest, do licha, złego w słowie "szkolenie"?
OdpowiedzUsuńA swoją drogą to niesamowite, że dwie te same substancje mogą dać dwa krańcowo różne wyniki eksperymentu :)
Widzisz - bo kołczować można się przed lanczem, a szkolić tylko przed obiadem. Dziwi mnie, że nie dostrzegasz tych oczywistych różnic.
OdpowiedzUsuńA brunch to takie śniadanie, tylko w Warszawie lub Poznaniu :)
OdpowiedzUsuńw Łodzi na śniadanie wciąż mówimy luksus lub łaska boska
OdpowiedzUsuńA Wrocław nie zna koncepcji śniadania ;)
OdpowiedzUsuńchciałem nadmienić że nie uwzględniłeś jednej, zasadniczo niepokojącej rzeczy związanej z kwestią "tak tu pusto tak tu cicho", mianowicie; tak tu cicho i pusto znaczy dzidzia znalazła jakieś ciekawe zajęcie - O KURWA!!! po czym następuje szybki tupot stóp (na początku napisałem nóg ale biorąc pod uwagę stopień czujności autora przeprawiłem na stopy) o panele. Bez potomstwa nie poznasz tego uczucia.
OdpowiedzUsuńI tym samym połączyliście komentarzami Polskę po przekątnej - od Wrocławia, przez Łódź, po Białystok :D
OdpowiedzUsuńDziecko uszkodzić jest trudno, ale one same próbuję sobie zrobić krzywdę, szczególnie młodsza sztuka, która taranuje wszystko co się da :) A co do porodu - po opowieściach z krypty nasze były całkiem lajtowe :) Szczególnie drugi, który kojarzy mi się teraz z bajką o Czerwonym Kapturku jak to leśniczy rozciął wilkowi brzuch, wyjął babcię i zaszył z powrotem.
OdpowiedzUsuńTo samo pomyślałam :D Dzieci w domu+ cisza = Run Forest, run! Też mam dwoje dzieci. Córki konkretnie. Po przyjściu na świat pierwszej - byliśmy ideałem rodziców godnych naśladowania. Naprawdę takie mieliśmy o sobie zdanie. Jadła wszystko...no może poza dywanami i szkłem, zasypiała ładnie, tylko ciężko było odłożyć ją z trzęsących się rąk do łóżeczka i wyjść z pokoju nie opanowawszy wcześniej techniki lewitacji, ogółem dzieciak grzeczny, umiarkowanie spokojny i łatwy chętny do współpracy. A potem przyszła na świat druga latorośl i naszą rodzicielską samoocenę zrównała z podłogą, a wszelkie patenty po pierwszej córce możemy sobie spisać na papierze, zwinąć w rolkę i podetrzeć tym zadki.
OdpowiedzUsuńŚwietny post :)
OdpowiedzUsuń