wtorek, 4 listopada 2014

Gazownia

Kupiłem mieszkanie. Nic szczególnego, operacja przebiegła według standardowych dziś procedur. Najpierw ślub i "Nie opuszczę Cię przez trzydzieści lat", później ta sama przysięga w banku i cztery ściany były moje. Właściwie nie wiem, czemu o mieszkaniu mówi się "cztery ściany", bo jak żyję nie widziałem mieszkania, które składałoby się z czterech tylko ścian, ale nie jestem wybitnie światowy, więc mogę o czymś nie wiedzieć, choć z bólem przychodzi mi wyznanie, że czegoś nie wiem.

Grunt, że byłem dumnym posiadaczem lokalu w malowniczej kamienicy. No może mniej malowniczej, a bardziej do pomalowania, ale kto by zwracał uwagę na językowe szczegóły.

Kamienica ma to do siebie, że daje dumnemu posiadaczowi jej fragmentu niezwykłe możliwości aranżacyjne, które w dzisiejszych ogłoszeniach sprzedaży nieruchomości określa się mianem "mieszkania z potencjałem". Potencjał polega na tym, że wszystkie wymiary w lokalu i terenie przynależnym są niestandardowe. Sufit wysoko, podłoga nisko (hmm... w zasadzie jest w tym logika, tylko przestrzeń między płaszczyznami jest większa niż zwykle) itp. Ta niestandardowość ma odbicie podczas remontu. Nie trzeba bowiem iść do marketów budowlanych i wybierać standardowych drzwi, nudnych, sztampowych i w rozsądnych cenach. Można się rozwinąć i zrobić drzwi na zamówienie, co trwa znacznie dłużej, ale za to kosztuje dwa razy więcej. Z parapetami rzecz ma się za to zupełnie inaczej - dostępne w sklepach parapety wejdą we wnękę okienną, a jakże! Wejdą tak, że zmieściłby się następny parapet... i następny. Miła niespodzianka spotkała nas za to przy zakupie paneli - okazało się że montaż jest gratis. Poważnie. Położenie paneli jest absolutnie darmowe, płaci się tylko za listwowanie, przy czym za listwowanie skosów podwójnie. Szacowany koszt listwowania moich skosów zamknąłby się mniej więcej w kwocie wystarczającej do położenia listew wokół boiska piłkarskiego i to takiego dopuszczonego do Ligi Mistrzów. Koniec końców potencjał mieszkania był taki, że pod koniec remontu można się było powiesić na jedynej standardowej rzeczy - karniszach do firanek.

Kamienica ma również tę zaletę, że nie narzuca sposobu ogrzewania. Nasza nie narzuciła nam się absolutnie - w mieszkaniu nie było ogrzewania żadnego. Zastanowiliśmy się z żoną, przekalkulowaliśmy koszty i jak nic wyszło, że najbardziej się opłaca ogrzewanie węglowe. Zdziwienie przyszło w momencie, kiedy porozkładaliśmy węgiel w strategicznych punktach mieszkania, a on kompletnie nie oddawał ciepła, którym go obdarzyliśmy. W tym miejscu dwie rady dla wszystkich, którzy nabędą mieszkanie. Po pierwsze - do ogrzewania nie wystarcza paliwo, nie mniej istotna jest infrastruktura. Po drugie - to, że nie ma grzejników, nie oznacza że nie ma też wspomnianej infrastruktury, można ją poznać po dwóch rurkach wystających ze ściany w każdym pomieszczeniu. Po dłuższych oględzinach okazało się, że u nas rurki ze ściany wystają - co więcej - w przedpokoju we wnęce wystawały rurki większe, zdradzające że kiedyś był tu licznik gazowy. Zgrabnie połączyliśmy fakty i wyszło, że powinniśmy skierować się w stronę ogrzewania gazowego. Rozczarowaliśmy się, że nie da się tych rurek od grzejników (których jeszcze nie było) podłączyć bezpośrednio do licznika gazowego (którego też jeszcze nie było). Zamówiliśmy pana gazownika, który obejrzał lokal wprawnym okiem i zawyrokował - Tutaj wyspawamy rurki, tu podłączymy piec, w którym odwrotnie założymy zawory i filtry (tego nie powiedział, o tym dowiedzieliśmy się dopiero od serwisu pieców gazowych), tutaj wejdziemy do komina, razem sto tysięcy. Stargowaliśmy z 90% kwoty i staliśmy się posiadaczami instalacji centralnego ogrzewania.

Dumny, że całą instalację już posiadam, poszedłem do gazowni w celu umówienia się na podłączenie licznika. Wiedziałem, że takie instytucje lubią jak wszystko jest dopięte na ostatni guzik i one są tylko ostatnim ogniwem przystawiającym pieczątkę i z głowy. Powiedzieć, że mocno się pomyliłem, to nic nie powiedzieć. Okazało się, że nie jestem dopięty nawet na pół pierwszego guzika. Kiedy powiedziałem pani w okienku, że chcę założyć licznik i że mam już całą instalację, grzecznie odpowiedziała, że nie ma sprawy i poprosiła o adres i wtedy sprawa od razu się znalazła. Pani kierowniczka okienka stwierdziła, że w tym mieszkaniu owszem był licznik, ale dopuszczony tylko do instalacji kuchenki, więc moja instalacja jest bezprawna i ona już woła prokuratora. Szybko przekazałem pani, że z tą instalacją to tylko żart był i nie mam w lokalu nawet pół metra rurki. Śmiechom nie było końca. Okienkowa dała mi stertę papierów do wypełnienia, które miałem zanieść do innego działu, żeby uzyskać zgodę na zbudowanie pięciu metrów zbudowanych już rurek. Jak zwykle w takich sytuacjach inny dział mieścił się po drugiej stronie miasta. Po dwóch tygodniach prezydent zgodził się na założenie założonej już instalacji. Zawiozłem więc zgodę do pani okienkowej, która po obejrzeniu dokumentu stwierdziła, że zgoda prezydenta niestety nie jest nadrzędna w stosunku do zgody wspólnoty. Poza tym jak chcę założyć instalację, na którą zgodził się prezydent, muszę ją zaprojektować, a następnie rozpocząć budowę. Dopiero jak przyniosę jej wypełniony dziennik budowy i projekt podpisany przez konserwatora zabytków z ramienia UNESCO, to ona się zgodzi na licznik. Rozpocząłem zatem budowę pięciu metrów położonych dawno rurek, na której trzeba było chodzić w kasku. W międzyczasie wpadł kominiarz, który obejrzał instalację i powiedział, że może się zgodzić na zbudowanie właśnie takiej instalacji, później wpadł po tygodniu i z radością stwierdził, że instalacja jest zbudowana właśnie tak, jak to sobie wyobrażał i skasował mnie drugi raz. Po wszystkim zaniosłem do gazowni komplet jedenastu tomów akt. Tym razem pan kierownik okna przeglądając papiery, a szczególnie daty na nich, nie mógł się nadziwić, że w ciągu jednego dnia uzyskałem zgodę łodzian, zaprojektowałem i zbudowałem instalację gazową. Powiedziałem, że w razie czego mogę dać mu namiary na moją błyskawiczną ekipę. Spojrzał na mnie z politowaniem, które zdradzało, że on przecież pracuje w gazowni i miałby taką samą instalację w godzinę. Po kilku dniach miałem już licznik. Całość trwała nieco ponad trzy miesiące, więc całe szczęście że zacząłem w lipcu, bo zaczynało się robić zimno.

8 komentarzy:

  1. Muszę przyznać, że z perspektywy roku Twoja wspomnienia wydają mi się teraz całkiem zabawne :D Szkoda, że wtedy nie było mam równie wesoło. Trzeba było jeszcze dodać, że po ślubie i jakże romantycznej przysiędze zdążyliśmy się dorobić jednej małej Harpii, a druga była w drodze zatem załatwianie wszystkich papierkowych spraw nabierało szczególnej magii :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Następnym razem założymy ogrzewanie atomowe - mniej formalności

    OdpowiedzUsuń
  3. Mario z Maryjowa5 listopada 2014 11:37

    Bardzo się ubawiłem czytając ten tekst. Najbardziej ucieszyło mnie to że najbliższej przyszłości nie muszę robić instalacji gazowej ani żadnej innej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Życie nie znosi próżni. Nie musisz robić instalacji, ale chyba z pół roku już cię nie zalało. Z każdym dniem prawdopodobieństwo rośnie - zegar tyka :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Matku bosku. No ale to takie typowo polskie. Teraz to ubaw po pachy, jak się czyta, ale wcześniej do śmiechu na pewno nie było. Za to z jaką radością możesz co roku świętować początek sezonu grzewczego. Bo przecież instalacja ogrzewania też jest jakąś okazją ;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak właśnie, nie omieszkałem oblać pierwszej, okrągłej rocznicy... :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mariusz Sawoniuk8 listopada 2014 21:53

    a na ósmym piętrze robią remont i sąsiadkę z piątego już dwa razy zalali.... a do mnie nic nie doleciało :-P.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja jak miałem budowę polegająca na przeniesienie rurki gazowej z jednej ściany na drugą to kazali mi przynieść plan. Co to dla mnie pomyślałem wszak ksztalconym jest technicznie. Machnąłem parę kresek na kartce i pogalopowalem do działu zatwierdzania planów. Tam tylko westchneli z politowaniem i powiedzieli, że to jest projekt i to nielegalny bo nie mam uprawnień do rysowania kresek obrazujących rurki z gazem. Taki amatorski rysunek może wybuchnąć. Zapłaciłem jednemu panu 500 zł za narysowanie tych samych kresek ale z pieczątką. Natomiast plan miałem zdobyć. Taka sprawność harcerską chyba to była. Zdobyłem w wydziale geodezji. Była to mapa połowy mojego miasta i na tej mapie miałem zaznaczyć (no nie osobiście bo przecież wybuchnie) te 3 metry rurki gazowej tam gdzie ona będzie po zakończeniu budowy.

    OdpowiedzUsuń