Nie można jednak powiedzieć, że
nie zaznałem w życiu kołysanek w ogóle. Jako starsze dziecko zasypiałem bowiem
zawsze przy muzyce. Wszystko dzięki bratu, a ściślej mówiąc dzięki
odtwarzaczowi CD, bo brat na szczęście nie śpiewał mi kołysanek (nie wiem czy
swoim dzieciom również oszczędził tego typu atrakcji). Odtwarzacz polskiej
produkcji trafił pod naszą strzechę (nie pamiętam dokładnie, ale w tamtych
latach bloki chyba jeszcze były strzechą kryte) w roku najpewniej
dziewięćdziesiątym drugim dzięki niezwykłej przedsiębiorczości brata. Miał on
fenomenalny talent do namawiania rodziców na różnego rodzaju sprzęty i
uzasadniania, że to artykuły niezbędne do prawidłowego rozwoju nastolatków (był
wtedy nastolatkiem – zresztą z różnym skutkiem). Myślę, że gdyby chciał
przekonać rodziców, że perkusja jest w domu ważniejsza niż lodówka, to w dzień
kuchnia byłaby salą prób, a żarcie chowalibyśmy na noc w tomy i werble. Na szczęście nie chciał o tym przekonywać,
więc jedzenie trzymaliśmy tradycyjnie – na balkonie. Przekonał natomiast, że
niezbędny jest nam odtwarzacz produkcji polskiej wielkości mniej więcej
trabanta. Po wyrzuceniu z pokoju szafy, biurka i wycięciu części parapetu,
mieścił się idealnie. Byłoby więcej luzu, gdyby nie to, że w pomieszczeniu
stały już radzieckie głośniki wielkości dwóch moskwiczów.
Pamiętam większość naszych
pierwszych płyt, ale najbardziej utkwiła mi w pamięci właśnie ta kołysankowa,
która leciała co wieczór przez jakieś następne dwa do pięciu lat bez
zawieszania – składanka Perfectu. Dzięki nowatorskiej technologii odtwarzacz
posiadał guzik z napisem „repeat” (polski odtwarzacz, ale napisy miał po
angielsku, więc albo go eksportowaliśmy, albo miał udawać Blaupunkta, od
którego zresztą moim zdaniem był lepszy). Przycisk „repeat” pozwalał na
odtwarzanie płyty całą noc, a w zasadzie do momentu, kiedy się go nie wyłączyło
lub docelowo do śmierci urządzenia. Perfect więc repetował nam kawałki całą
noc, a ja nie rozumiałem żadnego z nich, ale najbardziej w moim niezrozumieniu kochałem „Pepe
wróć”. Niezrozumienie Perfectu zostało mi zresztą do dziś – znaczy tamte
kawałki po latach zrozumiałem, za to nowych nie rozumiem ani trochę, natomiast
świetnie przy nich zasypiam – nawet na stojąco.
Długo po latach się zastanawiałem
(to oczywiście nieprawda, dziś się zastanawiam nad tym po raz pierwszy)
dlaczego akurat ten Perfect musiał noc w noc pełnić rolę Majki Jeżowskiej?
Chyba dlatego, że po pierwsze nie mieliśmy na początku drogi z odtwarzaczem
wielkiej płytoteki, a po drugie, że chyba był jedyną płytą w kolekcji tych
kilku sztuk, przy których dało się usnąć, po trzecie nie jest to w ogóle
istotne, bo i tak nie miałem żadnego wpływu na wybór wieczornego wykonawcy
(dziennego zresztą też), jak jest się młodszym bratem to trzeba bardzo szybko
wytworzyć w sobie umiejętność uznawania wyboru starszych za swój – tak jest
dużo łatwiej w życiu.
Na koniec muszę podziękować Hołdysowi
i Olewiczowi za dodanie do mojej listy dylematów egzystencjalnych pytania „Kogo
skarcić za Hołdysa?”. Nie znałem odpowiedzi dwadzieścia lat temu, a jak na pana
Zbyszka patrzę dzisiaj, to nie wiem jeszcze bardziej…
Ja też nie pamiętam, czy mama śpiewała mi kołysanki, natomiast na pewno śpiewała mi babcia. I te same kołysanki w wersji mocno okrojonej, bo jednak pamięć zeżarta przez krwiożerczy kapitalizm już nie ta, śpiewałam moim dzieciom. Tak mnie sentymentalnie naszło, bo babcia za miesiąc obchodzi okrągłe 90. urodziny. Będzie, będzie zabawa ;)
OdpowiedzUsuńPierwszą płytą była 'Kil'em all' a Perfect był pożyczony od Rafała Ł.. Płytę drugą trzeba było pożyczyć po tym jak z niepokojem stwierdziłem że po prawie miesiącu słuchania Metallica zaczyna się podobać Tacie :-). Do dziś zresztą twierdzi że dzięki nam polubił Metallicę. Jakby mi Michał teraz przez miesiąc non stop puszczał Grubsona to bym nawet pokochał chyba. Piękne czasy wdzierania się technologii w życie :-).
OdpowiedzUsuńPerfect skończył się na Kill 'em all" :P
OdpowiedzUsuńja też dzięki Wam i korkom z matmy polubiłam Metallice :)
OdpowiedzUsuń