poniedziałek, 6 lutego 2017

W końcu historia prawdziwa - kronika Długosza na trzeźwo - tom II

Spojrzeli na świeżo wybudowane Gniezno i łza im się w oku zakręciła. Nie żeby od razu byli ckliwi - to nowi osadnicy zaczęli od razu palić śmieci. Trochę dziwne, że tak w lipcu, ale ciemny to był lud, czasy były ciemne, także logika nie kroczyła dumnie na przedzie piramidy najbardziej pożądanych cech. Raczej jak już wychyliła gdzieś głowę ze środka stawki, to z lubością ją odrąbywano i palono razem ze śmieciami. Smog więc unosił się nad warownią, co było tragedią dla mieszkańców.

Nie dość bowiem, że wciąż wierzyli w smoki (choć w dziewice jakby mniej), to jeszcze im się do wierzeń smog przyplątał, przez co chodzili skołowani i ze spirali głupoty wyjść było nie sposób.

Bracia spojrzeli raz jeszcze na Gniezno, a starszy z nich zapytał młodszego, czy to będzie na wieki stolica ich przedsiębiorstwa. Młodszy uśmiechnął się pod sumiastym wąsem, zarzucił go na plecy i z błyskiem w oku odrzekł, że tylko tymczasowo. Docelową stolicę zbuduje się gdzieś dalej i później Gniezno do niej przyłączy. Póki co zgodnie ze starą tradycją (a trzeba wam wiedzieć, że starych tradycji bracia i kolega potrafili wymyślić tysiące) należało zaprosić na otwarcie stolicy wielkich ludzi. Zaprosili więc takie sławy jak Bartosz z Misiewic, szwagier Kosmy Poważnego, dalszy znajomy praczki podczaszego z okolicy, Mirmił i Lubawa oraz Otton III z Niemiec, bo Modern Talking nie chciało przyjechać. 

Ceremonia zaczęła się od małego zgrzytu. Jeden z braci stwierdził, że Kajko i Kokosz stoją tam, gdzie kiedyś stali Zbójcerze, więc Mirmił się obraził i tymczasowo wyjechał z legendy, rzucając na odchodne "My tu jeszcze ku...a wrócimy z Lubawą!" Trzeba było na szybko sztukować listę gości. Powstał pomysł, żeby zaprosić papieża. Jakby pchnąć posłańca, to może by się dało załatwić. Ostatecznie uznano, że po pierwsze nie uda się tak mocno pchnąć posłańca, żeby na rano doleciał do Włoch, a po drugie można wybrać na papieża któregoś z naszych i będzie po kłopocie. Okazało się, że średniowiecze to jednak jeszcze nie czas na takie numery, więc zaproszono biskupa Stanisława z samego Biskupina, który przecież i świętszy, i mędrszy, i zamożniejszy był od kierownika rzymskiego. Stanisław przybył, pokropił zakrapianą imprezę i udał się na spoczynek, otuliwszy się wprzódy w płaszcz z gronostaja. Zanim jednak zasnął, ściął był swego kuśnierza, bo jakby nie patrzeć, szelma uszył płaszcz z jednego tylko gronostaja, a jeden gronostaj był nieco przymały na jednego nie za chudego biskupa. Ot, postępowanie reklamacyjne było wtedy w powijakach i konsumenci dochodzili swoich praw tak, jak im fantazja podpowiadała. 

Trzecia już dochodziła, bo i świtać zaczęło, choć jedynie na dworze, bo we łbach naszych bohaterów coraz było ciemniej. Kolega braci gdzieś z wysokości nóg od ławy, z ogniem w oczach opowiadał Ottonowi o swojej hodowli króli - a że z jednego pasztet zrobił, a że z drugiego to nawet zrobił lepszy, bo dopracował przepis i mielił go bez futra, a że trzeci tak śmiesznie kicał, jak się go wpuściło do izby władzy, a że czwartego nauczył wszystko podpisywać, choć sam pisać nie praktykował. Otton zadumał się, łyknął wina, zapił piwem, przelał gorzałką, jak nie Niemiec. Wino jednak było tak podłe, że musiał poprawić kuflem, który zawierał płyn jeszcze gorszy, przez co bezwiednie sięgnął po flaszę okowity, zdążył skojarzyć króle z królestwem, więc nadał tej ziemi właśnie takie miano, po czym film mu się urwał i dlatego niemieckie kino nie rozkwitło, poza pewnymi gatunkami, ale cesarz pewnie nie byłby zadowolony, gdyby się dowiedział o czym była produkcja "Otton Trzeci". 

Zasnęli więc w grajdole, a obudzili się w królestwie. No od tego to każdemu by odbiło, ale nie im. Im odbiło znacznie wcześniej, więc królestwo nie zrobiło na nich absolutnie żadnego wrażenia. Domalowali kurze żółtkiem koronę na godle - obłędna symbolika nieprawdaż? Korona z żółtka, które żywi kurę aż do wyklucia, a podsmażone z boczkiem jest świetnym pożywieniem na kaca. Jeżeli to nie jest najpiękniejszy obraz tego narodu, to ja nie wiem co nim jest. 

Zabawną anegdotą z tego okresu jest incydent z czeskim władcą, który stwierdził, że bracia zachowują się jak słoń w składzie porcelany. Kolega braci ni cholery nie wiedząc czym jest porcelana, dał Czechowi po mordzie i zajął zbrojnie Miśnię. Obejrzał porcelanę, przeprosił Czechów i powiedział braciom, że wielka jest w przysłowiach mądrość, za co z kolei po pysku dostał on sam, albowiem bracia hołdowali zasadzie, że mądrość jest w braciach, a przysłowiami jest piekło wybrukowane. Kolega poprawił ich, że piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami, więc i oni po pysku mu też poprawili. Śmiechom nie było końca, choć czasy szły nie do śmiechu, ale o tym w kolejnym tomie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz