czwartek, 21 kwietnia 2016

Szczyt G-3

Wszystko zaczęło się pewnego kwietniowego dnia w roku 1982. Leonid Breżniew siedział za biurkiem i wymyślał genialną broń, która dałaby Związkowi Radzieckiemu niebywałą przewagę w zimnej wojnie. Broń oparta była na zwykłej włóczni, z jednym absolutnie genialnym elementem. Tylko właśnie tego elementu Breżniew nie potrafił wymyślić. A było tak blisko... Wściekły zastrzelił swojego sekretarza, który w wyniku śmierci przestał pisać i dalej nie wiadomo co się zdarzyło, więc się tym nie zajmujmy.


Dokładnie trzydzieści cztery lata później doszło do znacznie ważniejszych wydarzeń. Zadzwonił do mnie sam itadakimasu Nagato. Po tradycyjnej, wstępnej krótkiej rozmowie po japońsku przeszliśmy na nasz rodzimy język, bo jak się okazało ja japońskiego ni w ząb i Szymon szybko się zorientował, że na każdy jego japoński zwrot odpowiadam nazwiskami japońskich skoczków narciarskich - on coś po japońsku, a ja "Masahiko Harada sakura Nagato", on coś innego po japońsku, a ja "Kazuyoshi Funaki hikaro Nagato" - no nie kleiła się gadka, tym bardziej że było już po sezonie narciarskim. Po naszemu poszło znacznie lepiej, choć już nie tak zabawnie. Nagato był załamany. Przerażony był. W jego głosie dało się wyczuć to zwątpienie, które zdaje się mówić "Wyczerpałem już wszystkie możliwości, życie nie ma sensu, nie umiem kurwa zapiąć kopertowego bodziaka". Szymon z początku nie chciał wyjawić co jest przyczyną jego zmartwienia, zahaczającego o bezkresną nicość. Jednak po sprytnym, jedenastokrotnym zastosowaniu zaawansowanej techniki psychologicznej: "Ej. No powiedz." - Szymon się otworzył, wracając do światła, nurzając się w dzieciństwie i prysznicu oczyszczających łez. Wyznał, że stoi przed swoim największym podróżniczym wyzwaniem, wobec którego jest bezradny. Przypomniałem mu, że przecież nocował w japońskim parku pełnym węży, skorpionów, wiewiórek i jadowitych shurikenów. Przypomniałem o czyhającym niegdyś na jego cnotę Portugalczyku z samej dzikiej Portugalii. Co mogło być bardziej przerażające dla człowieka, który to wszystko przeszedł?

- W czwartek wybieram się do Łodzi... - oznajmił łkając

- No to chuj... - pomyślałem, ale nie dałem po sobie poznać, że sytuacja jest beznadziejna i do słuchawki powiedziałem tylko:

- No to chuj... 

Po czym dodałem szybko olśniony promieniami samego absolutu:

- Ale zara, chwileczkę, przecież ja mieszkam w Łodzi! Wpadnij na kawę. 

- Ok - wesoło odpowiedział Nagato i groza chwili uleciała w niebyt, zabierając ze sobą w odmęty zapomnienia cały ten pierwszy, grafomański akapit. 

- A dzwoniłeś do Nieznanego Blogera? - spytałem naiwnie, ale dumnie (to teraz modne być dumnym, chociażby z głupiego pytania)

- No skąd? Przecież go nie znam. Powiedział, że po południu ma czas i się dostosuje do miejsca szczytu. 

- Szkoda. Ja też go nie znam, więc mu przekażę, żeby jechał prosto do mnie.

Zadzwoniłem do Nieznanego Blogera, który przywitał mnie słowami: "Tu Nieznany Bloger, jeżeli chcesz porozmawiać o zapłaceniu mi faktury, wciśnij 1. Jeżeli chcesz porozmawiać o zapłaceniu faktury tobie, wciśnij czerwoną słuchawkę. Jeżeli chcesz poznać odpowiedź na pytanie o życie, wszechświat i całą resztę, zacznij czytać książki. Jeżeli chcesz splagiatować mojego bloga, wciśnij ctrl+c, ctrl+v. Jeżeli chcesz porozmawiać z konsultantem, zadzwoń do Avonu. Jeżeli chcesz pogadać ze mną zostań na linii, już lecę." 

- Cześć Nieznany Blogerze. Przyjedziesz w czwartek po robocie do mnie? 

- Jasne. Kto mówi?

- Ja mówię. 

- Aha. Nie poznałem cię bez okularów.

Pierwszy przyjechałem ja. Nic szczególnego, Do domu w końcu przyjechałem i to dwie godziny przed umówionym spotkaniem, więc była duża szansa, że będę pierwszy. Przeciągnąłem kartą dostępową do drzwi kamienicy. Wysunął się panel do skanowania siatkówki, hokeja i zapasów w stylu wolnym. Zeskanowałem siatkówkę i drzwi się otworzyły. Oficer Służb Ochrony Wszystko Po Kolei przywitał mnie grzecznym: 

- Pan na szczyt? Sir.

- I tak, i nie. - i już widziałem po oczach, że zapętliło żołnierza. Stał, patrzył, białka ócz jego ścinały były się, zawiecha totalna - boot error, self test. 

- Na szczyt, ale na pierwsze piętro - uratowałem chłopa przed szaleństwem i poszedłem po schodach do mieszkania. Jeszcze tylko hasło "Leniwce chodzą w rogatywce" i odzew "A łanie w żupanie" i mogłem się w spokoju napić pół szklanki herbaty, bo akurat mam takie szklanki. 

Szymon przyjechał niedługo po mnie, co lekko zaskoczyło moją Żonę, która syknęła: 

- Mówiłeś, że na piętnastą

- No mówiłem. Umówiliśmy się po trzynastej. Skąd mogłem wiedzieć, że przyjedzie po trzynastej? 

Zawsze się zastanawiałem jak Nagato wmontowuje we wszystkich filmach i na wszystkich zdjęciach tę chustkę na łbie, tym bardziej że robi to tak idealnie, że przysiągłby człowiek, że on w tym chodzi. Zagadka rozwiązała się, jak tylko wysiadł z samochodu - on w tej chustce rzeczywiście chodzi. Szymon jak przystało na wychowanego abstynenta wiedział, że należy gospodarzowi przynieść alkohol. Tak naprawdę to wiedział, że dzień wcześniej miałem urodziny, więc przybył z butelką tempranillo, lubię. Żona akurat dochodziła. Do piekarnika dochodziła, gdzie dochodziło cannelloni, więc spożyliśmy rozmawiając o tym i o owym, a w szczególności o owym, bo temat owego jest ostatnio niezwykle nośny. Rozmowę przerwały nam strzały dobiegające z dołu. To Nieznany Bloger wdał się w zabawny incydent z Oficerem. Kiedy żołnierza zabierała karetka, machał nam do końca wesoło, krwawiąc z jamy brzusznej i mówiąc że to jego wina, bo nie powinien mówić do Nieznanego Blogera, że uwielbia go czytać, i że też chciałby być postrzelony. 

Nieznany Bloger również wiedział o moich urodzinach, i również przyniósł mi płyn, z tym że nie dało się go wypić, a przynajmniej nie bez rozpuszczenia narządów wewnętrznych. Kto czytał jego wpis o czyszczeniu toalety, ten wie o czym mówię. Okazało się, że Nieznany Bloger nie jest głodny. Tym się właśnie różni poznaniak od łodzianina (przyszywanego, ale zawsze) -  poznaniak idąc w gości się nie najada, a łodzianin na wszelki wypadek zarzuca szamę pod korek, bo kto wie kiedy przyjdzie zjeść kolację. Jako, że dochodziły mnie ostatnio słuchy, że motywem przewodnim bloga stał się swego czasu alkohol, więc na przekór złym językom ludzkim, postanowiliśmy że opękamy spotkanie kawą. Zupełnie nie miało to nic wspólnego z tym, że Nieznany Bloger prosto z roboty autem przyjechał. Takie przeszkody to my mamy za nic (auto nie babcia w autobusie - może postać dłuższą chwilkę). Po prostu skoro spotkanie miało się odbyć na szczycie blogowej kultury, to i można było pewne sacrum chwili zachować. Tym razem nie rozmawialiśmy o owym, a raczej o tym, bo Nieznany Bloger nie lubi o owym rozmawiać. Przegadaliśmy temat niemocy twórczych, pokopaliśmy się mobilizująco po tyłkach i rzuciliśmy na grunt przemyślenia kilka projektów. 

Niedługo potem Nagato musiał wracać jak Czarniecki do Poznania, a Nieznany Bloger na Stoki. Znając łódzkie realia, niewykluczone że Szymon dotarł do domu pierwszy. Po wyjściu chłopaków Żona nawiązała dialog (który już niektórzy znają z fanpejdża):

- Sympatyczny ten Nagato (Nieznanego Blogera znała już wcześniej, więc nie musieliśmy go obgadywać)

- No ba. I trochę trenuje co? (zaczepnie rzucił therion, bo lubi wiedzieć czy dobrze ocenia gust Żony)

- Mmmmmhmmm (po czym patrząc na mnie dodaje). Ale wiesz therion, że to się tak samo z natury nie bierze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz