piątek, 23 października 2015

Przygody Kapitana Rypki zwanego Wandalem - rozdział 10. - "Koniec Świata"

Właściciele głosów w głowie Kapitana doskonale zadbali o to, żeby Rypka nie rozpraszał się w drodze na Koniec Świata. Wandal myślał, że dopóki jest na pełnym morzu, to pole manewru ma dość spore. Szybko został wyprowadzony z błędu i jednocześnie szybko zorientował się, że wcale specjalnie nie musi się wysilać, opracowując kurs. Za każdym razem, kiedy próbował nieco zboczyć z drogi, witało go nagłe załamanie pogody, które przyprawiało go o załamanie nerwowe.

Pierwszy raz kiedy ordynarnie postanowił spieprzyć z kursu, niebo zaczęło się chmurzyć po pół godziny, a po następnych kilkunastu minutach wiatr bezpardonowo zaczął go przekonywać do powrotu. Dość powiedzieć, że nie musiał nawet określać kierunku w którym wiał. Kierunek wyznaczył Momo, który nie zdążył się schronić i wywiało go przez burtę w kierunku północnym z prędkością czterdziestu trzech węzłów. Jeżeli nawet komuś przeszło przez myśl, żeby ratować biednego Momo, to niestety po kilku sekundach nie bardzo już było wiadomo gdzie go szukać, oprócz tego, że na pewno nie na powierzchni. Kiedy statek zawrócił i znalazł się na pierwotnym kursie, wypogodziło się niemal natychmiast. Najbardziej z rozpogodzenia ucieszył się Zielony Ben, a ściślej mówiąc najbardziej ucieszył się z tego, że jemu przypadło w udziale zastąpić Momo w mesie przy wydawaniu przydziału wina, bo zawsze dwójka wydających wychodziła ze służby nieprzytomna i nikt nie miał o to pretensji - ot, takie niepisane prawo - in vino fortuna et vomitus. Nigdy się już za to nie dowiemy, czy Momo katapultując się ze statku wbrew swojej woli, bardziej żałował traconego właśnie życia, czy przepadku kolejki przy wydawaniu wina...

Wtedy jeszcze Kapitan nie skojarzył faktów. Za drugim razem, kiedy w wyniku błędu w obsadzaniu stanowisk, sternik dostał przydział przy wydawaniu wina i z przyczyn obiektywnych stracił przytomność nie doszedłszy do steru, w wyniku czego statek zszedł z kursu prosto w objęcia sztormu, Rypka wiedział już, że może płynąć w zasadzie w każdym kierunku, ale przeżyć może tylko w jednym. 

Próby dobicia do jakiegokolwiek lądu też okazały się niezbyt szczęśliwym pomysłem. Przy każdej próbie zbliżenia się do brzegu, aż nadto wyraźnie było na nim widać sztandary Hegemona. Rypka poddał się i płynął ku swojemu przeznaczeniu. Skupił się na utrwalaniu swojego rozwijającego się w imponującym tempie pijaństwa. Często towarzyszył mu Duży Leon, który już dawno przestał ukrywać, że wie w jakim kierunku zmierza zabawa w kotka i myszkę z Kimś Bliżej Nieokreślonym z głowy Kapitana. Jednak nie wiedział wiele więcej ponad to, że Koniec Świata jest nieuniknionym celem podróży, Obłąkany Dik spotkał się i z nim, ale nie był na tyle nierozsądny i wylewny, żeby uświadomić go bardziej niż Rypkę. Co jakiś czas na lampkę lub jedenaście lampek wina, grogu, czy co tam było aktualnie pod ręką, wpadała do Kapitana Aztem. Na początku nie było w ogóle mowy o miłości, później też nie, ale wraz z upływem czasu... nie, też nie. Co nie znaczyło, że nie figlowali co jakiś czas. Ona niespecjalnie była przekonana do śliniącej się na jej widok załogi, a on wyszedł z założenia, że skoro Hegemon i tak go ściga, to niech przynajmniej ma za co. 

Któregoś ranka Kapitan obudził się mocno zaniepokojony snem. Nie zdążył jeszcze dobrze przemyśleć, co właściwie widział w nocy, bo Zielony Ben wszedł bez pukania do jego kajuty i wypuszczając dym z fajki powiedział:

- Coś dziwnego dzieje się na horyzoncie. Burza...

- Burza jak burza, może zszedłeś z kursu?

- Nie. Ta burza wygląda na... piaskową, tylko że tam nigdzie nie ma lądu. 

- Świetnie. A stada mustangów tam nie ma? - zirytował się Rypka, podejrzewając że Zielony Ben golnął sobie nieco więcej niż zwykle i podrasował się zielonym tytoniem. 

- Wyjdź i sam zobacz. Wydarzyło się coś jeszcze... - ciągnął najpoważniej w świecie Ben i wtedy Kapitan się zorientował.

- Kulawy i Wito poderżnęli sobie gardła? - pytanie Rypki zabrzmiało jakby wcale nie oczekiwał odpowiedzi, bo też i wcale jej nie oczekiwał. Wiedział już dlaczego przyśnili mu się minionej nocy. 

- Zarżnęli się jak prosiaki, o ile prosiaki potrafiłyby chwycić nóż w raciczki...

- Wracaj do steru. Zaraz wyjdę na pokład zobaczyć co się dzieje. 

Kapitan wstał. Przytroczył sobie do pasa pałasz i otworzył drzwi od kajuty. Nagle poczuł, że zaczyna go uciskać skafander i usłyszał głos Dużego Leona zza kokpitu:

- Kapitanie, weszliśmy w pas Pyłu Kentaxa. Proszę o pozwolenie włączenia odpychaczy magnetycznych...

<<Poprzedni odcinek - "Kobieta"                                                           Następny odcinek - "Kuter" >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz