piątek, 20 marca 2015

Przygody Kapitana Rypki zwanego Wandalem - rozdział 5. "Dylematy"

O drodze do Malagi powstało przynajmniej kilkadziesiąt szant, ale wszystkie zostały napisane grubo po czasie, kiedy Kapitan wraz z dzielną załogą prowadził uszkodzony statek do hiszpańskiego portu. Śpiewano zatem piosenki o dzielności bułgarskich wojów i łaskawości Hegemona, których obowiązkowo załoga musiała się nauczyć w hegemonicznym więzieniu. Zwłaszcza tych o łaskawości, bo przecież litościwy Zdravko mógł jeńców powiesić na bieżąco, zamiast utrzymywać na koszt bułgarskich podatników.

Zatem liżąc rany (w sensie metaforycznym, bo załoga mimo że ciemna, to jednak świadoma była tego, że dosłowne lizanie ran jest mało skutecznym środkiem leczniczym, a w dodatku jest nieco obrzydliwe), ekipa wyprawy na Koniec Świata posuwała się (w sensie dosłownym tym razem, bo metaforyczne wydawało się nieco obrzydliwe) konsekwentnie w kierunku hiszpańskiego lądu. Co dziwne, z uszkodzonym statkiem "marynarze" (jeszcze przez co najmniej siedem-osiem rozdziałów tych ludzi nie będzie można pewnie nazwać marynarzami bez cudzysłowu) radzili sobie znacznie lepiej niż ze sprawnym i gdyby nie drastyczny spadek prędkości maksymalnej i znaczny wzrost prawdopodobieństwa rozpadnięcia się jednostki, Kapitan pewnie nie zdecydowałby się jej naprawiać. 

Korzystając ze ślimaczego tempa zbliżania się do Malagi, Kapitan postanowił znaleźć wśród załogi jakiegoś rodowitego Hiszpana i zasięgnąć bardziej szczegółowych informacji na temat tego kraju, niż te które posiadał. Modlił się jednocześnie gorąco, aby jedynym obywatelem tego kraju nie okazał się Kapelan. Życie bywa jednak często przewrotne, a bogowie bywają przewrotni jeszcze częściej, więc modlitwy Rypki okazały się kompletnie zmarnowanym kwadransem. Poprosił więc Kapelana na krótką rozmowę, którą zaczął pytaniem, na co należy zwrócić w Hiszpanii baczną uwagę (powiedział to tonem wyraźnie wskazującym, żeby Kapelan wskazał miejscowe zagrożenia). Wermut odpowiedział (również tonem wyraźnie wskazującym), że na bardzo dobre wino, prawdopodobnie najlepsze na świecie. Nie wiadomo czy duchowny nie zrozumiał tonu kapitana, czy też alkohol uważał za zagrożenie (mogło tak być, wtedy byłoby logiczne, że Kapelan chce wypić całą wódę świata, żeby ocalić ludzkość). Później Wermut się zadumał, a raczej sapnął ciężko i dodał:

- Największą plagą Hiszpanii są kobiety. Powiadam Ci - mój ojciec, proboszcz Nerji - najświętszy człowiek jakiego znam, uległ tylko pokusie kobiecych wdzięków. No może trochę jeszcze popijał, ale bóg mi świadkiem, że nie więcej niż ja. Prawda, że pogrywał w karty, ale tylko dla... - tu Kapitan uderzył pięścią w stół i wściekły wycedził:

- Ty mi powiedz czy jak podam rękę Hiszpanowi, to nie dostanę po mordzie, bo to w Maladze największa obraza albo coś?!

- Nie. Hiszpanie obrażają się w zasadzie tylko wtedy, kiedy im się żonę bałamuci. Najbardziej jak w czasie obiadu, bo Hiszpan za zdradzoną żonkę odkuje się u kogoś innego w sypialni, a głodny chodzić nie lubi...

- Nic z tego nie będzie - westchnął zrezygnowany Kapitan. - Wyjdź stąd zanim zrobię coś nieodwracalnego. Idź módl się. Za statek, za ranną załogę, za swoją robaczywą duszę, za cokolwiek. Idź.

Kapelan poszedł karnie, zadowolony z zarobionych dzięki sprytnemu kontraktowi paru groszy, a Kapitan wyszedł na pokład w samą porę (okazuje się, że miał dar wychodzenia na pokład w samą porę). Statek właśnie zbliżał się do portu i gdyby nie Rypka, to mimo swojej nieoszałamiającej prędkości z dużym prawdopodobieństwem za jakiś kwadrans zaokrętowałby radośnie na mieliźnie. Koniec końców udało się bezpiecznie wprowadzić żaglowiec do portu. 

Zanim załoga zeszła na ląd, Yoho Pruderyjny (nazwany tak dlatego, że nawet jak dopuszczał się okazyjnych gwałtów, to zawsze przy zgaszonym świetle) doniósł Kapitanowi, że Duży Leon odzyskał przytomność. Rypka natychmiast pobiegł do kajuty, w której leżał ranny załogant i nie wdając się w kurtuazyjne "Jak się czujesz przyjecielu?" zapytał: 

- Leon! Co wiesz o Końcu Świata?

- Nie jestem zainteresowany zmianą wyznania i nie wezmę żadnej broszury! - stanowczo odparł Duży, co wskazywało, że albo postradał zmysły albo wiedział dużo więcej niż ówcześni ludzie. 

- Leon! - znowu krzyknął Rypka, nie zważając na poprzednią wypowiedź - Mówiłeś, że byłeś na Końcu Świata! 

- Kim pan jest proszę pana? - zapytał Duży i stało się jasne, że od uderzenia masztem stracił pamięć. Za to zaczął mówić kompletnie nieciekawe rzeczy w dziewięciu językach...

- Ja byłem na Końcu Świata. - nieśmiało odezwał się Yoho, którego Kapitan na śmierć zapomniał odesłać na pokład przed rozpoczęciem rozmowy z Leonem.

Kapitana wmurowało w podłogę (w przenośni oczywiście, bo epoka murowanych podłóg w statkach skończyła się wraz ze zwodowaniem pierwszego tego typu żaglowca, który poszedł na dno jak kamień - dosłownie). Zaczynał czuć, że wokół niego dzieje się coraz więcej dziwnych rzeczy, ale najbardziej przerażała go myśl, że może zdarzenia, których jest uczestnikiem nie są tylko splotem przypadków . Musiał na chwilę się gdzieś zaszyć i ułożyć sobie w głowie wszystkie zdarzenia. Idąc do kajuty minął jeszcze Kapelana, który podnosząc kubek do ust, śmiejąc się mówił: "Bóg jest... " i "Boga nie ma...", gdy opuszczał. Na chwilę ich spojrzenia się spotkały, a patrząc na wykrzywioną w uśmiechu twarz Wermuta, Kapitan pomyślał, że duchowny wcale nie jest pijany, co zastanowiło go jeszcze bardziej...

<<Poprzedni odcinek - "Duży Leon"                                                   Następny odcinek - "Obłąkani" >>

2 komentarze:

  1. czy w zdaniu:
    "Zaczynał czuć, że wokół niego dzieje się coraz więcej dziwnych rzeczy, a najbardziej przeraziła go nagła myśl, że może nie być w tym przypadku."
    nie brak czegoś, bo czytam je i czytam i nie mogę załapać sensu, ale może jestem jakiś dziwny...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś jakiś dziwny :D Spróbuję to jakoś przeredagować, bo rzeczywiście może nie jest to zdanie roku :)

    OdpowiedzUsuń