czwartek, 18 grudnia 2014

Lekarz

Ostatnio wyobrażałem sobie jak będzie wyglądać moje życie na emeryturze. Czy czeka mnie model niemiecki z obowiązkową wycieczką z kijkami do Karpacza, czy też raczej model japoński, czyli wierność korporacji bezapelacyjnie do samego końca – mojego lub jej? Później jednak pomyślałem – A co ja będę fantazjował, zapiszę się do lekarza specjalisty i sam zobaczę. Gdzie indziej bowiem, można spotkać tylu życzliwych starszych ludzi, których sprowadza w jedno miejsce wspólna niedola?

Poszedłem się zatem zapisać. Przed wejściem do przychodni, z którą na dobre i złe połączyłem swoje składki, zobaczyłem jacy specjaliści tam przyjmują i wylosowałem jednego z nich. Potem udałem się do lekarza rodzinnego (mojej lekarce pasuje specjalizacja rodzinna, bo niejedną rodzinę mogłaby rozbić i większość panów siedzących w kolejce o dziwo stara się wyglądać jak najzdrowiej, a na propozycję zwolnienia odpowiadają, że nie ma mowy, ponieważ jutro szkolą młodych komandosów w walce nożem ze stadem niedźwiedzi). Powiedziałem lekarce, że mam objawy kwalifikujące się do wizyty u wylosowanego specjalisty, i że proszę o szybkie skierowanie, bo młodzi komandosi na mnie czekają. Pani doktor wypisała mi odpowiedni papierek, a ja schowałem go siłą woli do kieszeni, podziękowałem i wyszedłem, modląc się w duchu, żeby się nie potknąć - komandosowi nie wypada. 

Wróciłem do rejestracji ze skierowaniem i zapytałem, czy długo trzeba czekać na wizytę, bo jak coś, to skoczę sobie po jakieś bułki, gdyż od rana jestem na czczo. Pani popatrzyła na mnie, jakbym dopiero co wybudził się ze śpiączki i zapytała – Długo był pan w śpiączce? - Po czym dodała, żebym śmiało szedł po pieczywo i to najlepiej nie do najbliższego sklepu, bo termin wizyty jest w lutym 2015r. Widać jednak żal jej się zrobiło mojej brutalnie zgaszonej w oczach nadziei, ponieważ zaproponowała, żebym co jakiś czas zadzwonił - może się jakieś miejsce zwolni i uda się wcześniej. Po tygodniu wpadłem do przychodni, bo akurat byłem blisko i okazało się, że właśnie zwolniło się miejsce, gdyż pacjent który czekał na wizytę, drogą naturalną zmienił specjalistę i obecnie ma wizytę u patomorfologa, co rzecz jasna wyklucza go z tej kolejki. Mogłem zatem zapisać się do specjalisty na kolejny tydzień, ale pani w rejestracji zastrzegła, żebym nikomu nie mówił, bo NFZ w takich przypadkach każe czekać pół roku z miejscem, bo może tamten zmartwychwstanie i jednak będzie chciał przyjść do tego specjalisty i ona będzie się musiała potem tłumaczyć dlaczego nie wierzy w cuda. 

Tydzień później zjawiłem się w przychodni i już na miejscu spotkała mnie niespodzianka, bo w tym samym miejscu odbywały się przesłuchania do „Mam talent”. Przecisnąłem się przez tłum i zaproponowałem, żeby jakoś oddzielić tych czekających na występ swojego życia, od tych na casting. Okazało się niestety, że moje wrażenie było mylne i wszyscy czekają do specjalisty. Pani w rejestracji powiedziała mi, żebym usiadł (chyba lepiej było poradzić, żebym się nie dał zadeptać), bo pani doktor wyczytuje po nazwisku, ale jest delikatna obsuwa. Pomyślałem, że pięć czy dziesięć minut mnie nie zbawi. Gdy minęło dwadzieścia minut od mojej godziny wizyty, pani doktor wyszła i wyczytała nazwisko pacjenta, który był zapisany na siedemnastą i wtedy zrozumiałem, że delikatna obsuwa w żargonie medycznym nie znaczy tego samego, co w żargonie pacjentów, bowiem ja byłem zapisany na osiemnastą dziesięć…

Zrezygnowany usiadłem w kąciku, wyciągnąłem telefon, odpaliłem internet i czekałem, zastanawiając się w duchu, czy zamykają ten lokal o konkretnej godzinie, czy czekają do ostatniego klienta. Obok mnie spoczęły dwie kobiety. Pierwsza standardowo postanowiła zagaić do drugiej:
- Pani ostatnia?
- Nie, doktor wyczytuje.
- Bo ja to na osiemnastą pięćdziesiąt, ale wcześniej przyszłam.
Oho – pomyślałem, to może boleć, jak pani się dowie o delikatnej obsuwie. Dalej panie zaczęły ze znawstwem sobie wyjaśniać, że to od życzenia lekarza zależy, czy wyczytuje z listy, czy komitet kolejkowy sam się tworzy i okazało się, że zawsze gorszy jest ten system, który akurat dzisiaj ma zastosowanie. Od słowa do słowa (w międzyczasie pani numer jeden zdążyła powspominać, że kiedyś to były zimy, ona ma osiemdziesiąt jeden lat to pamięta, a pani numer dwa to pewnie nie pamięta, po czym okazało się że pani numer dwa ma osiemdziesiąt siedem i pierwszej zrobiło się głupio, ale nie na tyle żeby zaprzestać rozmowy) zaczęła się licytacja. Jakby obok siedziała gimbaza to wiadomo na co by się licytowali:

- Ja to mam ajfona piątkę i widziałem kozę nago

- A ja mam ajfona szóstkę i lasery  w oczach

I tak dalej w tym guście. Na co jednak mogą się licytować panie po osiemdziesiątce, które w dodatku w dupie mają Apple (bo obie miały Nokie – serio!). Oczywiście, że na to, która ma bardziej odjechane choroby. 

- Ja to proszę pani miałam dwie operacje na oczy.

- Oj, u mnie to z oczami bardzo źle, chodzę tu do okulisty, nie miałam operacji i mnie nie bolą, a okulistka mówi, że już tak będzie i nic z tym się nie zrobi.

- Mnie to ostatnio kolana dokuczają.

- O pani kochana! U mnie z kolanami bardzo źle.

I tak godzinę w ten deseń. Co jedna się pochwaliła jakimś schorzeniem, to druga kontrowała, że ona ma to samo, tylko dużo gorzej. W pewnym momencie pierwsza powiedziała, że tak ją bolała głowa, że jej musieli amputować i dopiero jak zobaczyła zdziwione twarze widzów, to się zreflektowała, że jak już się chwalić brakiem narządów, to raczej wewnętrznych, bo zewnętrzne za łatwo sprawdzić. Tak nam czas wesoło mijał, aż zobaczyłem z przerażeniem, że bateria w telefonie jest na wyczerpaniu, więc za chwilę zostanę odcięty od świata, od rozrywki, od wszystkiego co trzyma mnie przy zdrowych zmysłach – za moment zacznie się oczekiwanie na śmierć. 

W tym momencie wyszła pani doktor i wyczytała moje nazwisko. Opowiedziałem jej, jakie objawy mi się objawiły. Lekarka słuchała uśmiechnięta i stwierdziła, że będzie mnie studentom na wykładach pokazywać. Nieśmiało tylko spytałem czy w formalinie, bo to dla mnie ważne. Odpowiedziała, że nie, więc podpisałem kontrakt na pół roku. Po czym pani doktor stwierdziła, że jestem najbardziej klasycznym na świecie przypadkiem migreny albo jak mam korzenie szlacheckie to globusa. Na wszelki wypadek dała mi też skierowanie na sesję zdjęciową głowy. Przeżyjemy, opiszemy…

2 komentarze:

  1. Obśmiałam się :D Swoją drogą za jakieś...jeden, dwa, trzy...kilkadziesiąt lat sami będziemy licytować się w przychodni, czyja choroba jest "śmiertelniejsza" :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło, że tu dotarłaś. Jak widać muzyka łączy pokolenia, a i10 blogi :P

    OdpowiedzUsuń