czwartek, 8 stycznia 2015

Telewizja

Jeszcze kilka lat temu wystarczyło się pojawić w telewizji, a z automatu zyskiwało się status gwiazdy. Rzecz jasna w różnej skali – czasem gwiazdy światowego formatu, czasem gwiazdy gminy, a czasem gwiazdy półświatka, jeżeli akurat wystąpiło się w „997”. Niezależnie jednak od wielkości, gwiazda to gwiazda. Niektóre kąpały się w złocie, innym – mniejszym pani Hela sklepowa odłożyła gazetę (dla młodszych czytelników: taki papierowy onet) lub cielęcinę, a w półświatku można było zostać Cielęciny prawą ręką.

To było jednak kilka lat temu. Dziś dzięki programom „od ludzi dla ludzi” typu „Żona szuka rolnika, bo wyszedł tydzień temu na sianokosy” lub „Zostań najlepszym tłem dla jurora” w telewizji był już każdy, a jeżeli ktoś nie był, to oddziały Specnazu KRRiTV jeżdżą po kraju i likwidują resztki odmieńców. Kiedy więc jakiś czas temu zorientowałem się, że śledzi mnie dwóch facetów – jeden z kamerą, a drugi ciągnący dyskretnie za sobą haubicę – wiedziałem że jestem jednym z ostatnich, którzy się uchowali przed telewizją. Miałem zatem do wyboru: zgłosić się do jakiegoś programu i żyć albo zostać bezimienną ofiarą przemysłu rozrywkowego. Długo się wahałem, czekałem aż po obu stronach głowy pojawią się diabeł i anioł, przedstawiając racje za i przeciw, a ja sobie wybiorę lepszą opcję. Niestety nad głową z obu stron pojawiła się tylko Ewelina Lisowska drąc się „Włączamy niskie ceny!!!”.

Zdecydowałem, że pójdę. Lepiej być żywym celebrytą we własnym domu, niż martwym we… tak ogólnie martwym. Zacząłem przeglądać kanały, żeby wybrać sobie program do którego się zgłoszę. Pomyślałem, że się zapisze do Wojewódzkiego, ale tam mi powiedzieli, że trzeba zagrać w czymś istotnym, na przykład w reklamie pleja, żeby u niego wystąpić. „Rozmowy niedokończone” sam odrzuciłem, bo kojarzą mi się z niedokończonym hejnałem mariackim, a wiadomo dlaczego trębacz nie dokończył hejnału – nie chciałem w ten sam sposób nie dokończyć rozmowy.

W końcu padło na teleturniej. Wybór był dość prosty, bo jest tylko jeden teleturniej, który jestem w stanie oglądać bez uprzedniego zażycia Aviomarinu. Zgłosiłem się i jak się okazało nie ja jeden. Wyszło na to, że chętnych jest dużo więcej niż stanowisk w studio, więc musiałem się udać na eliminacje, żeby poddać się testowi, który sprawdzi, czy nie jestem za głupi do telewizji. Chociaż patrząc na dzisiejszą telewizję, to nie ma ludzi za głupich do telewizji, więc test musiał sprawdzać zupełnie co innego. W każdym razie wyszło na to, że mam czekać. Jeżeli przyjdzie informacja o nagraniu, to znaczy że się dostałem, a jeżeli przyjdzie pan z haubicą, to nie. Żartuję, na nic nie było trzeba czekać, od razu mówili czy się przeszło eliminacje, a tych co nie przeszli rozstrzeliwali na miejscu.

Na nagranie trzeba było pojechać do Lublina. Producentów nie przekonał argument, że w Łodzi o tej porze roku jest lepsze światło, co zrozumiałem po wejściu do studia, gdzie panował przyjemny półmrok i gdyby zamiast grafiki na środku stało łóżko, to spieprzałbym najszybciej jak umiem, bo tytuł „Jeden z dziesięciu” nabrałby zupełnie nowego wymiaru - taki był półmrok! Cofnijmy się jednak w czasie do momentu podróży do Lublina. W zasadzie nie wiem dlaczego się tam cofnęliśmy, bo podczas podróży nie wydarzyło się kompletnie nic ciekawego, poza tym że przez całą drogę myślałem o tym, żeby nie wylosować pierwszego stanowiska. Kiedy dojechaliśmy na miejsce (bowiem w podróż życia do Lublina pojechałem z Żoną i Dziećmi), okazało się że w telewizji wszystko wygląda dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem. A dokładnie odwrotnie. Zbliżając się do siedziby telewizji wypatrywałem wielkiego gmachu z wielkim parkingiem, ochroną i pięknymi przeszklonymi drzwiami. Z tego wszystkiego były tylko przeszklone drzwi i to wcale nie piękne. Ledwo znalazłem miejsce żeby zaparkować przy wąskiej uliczce, obok której stał budynek ot taki sobie zwykły, tylko że z napisem „telewizja”. Wszedłem do środka i jak rasowy gwiazdor, pierwsze kroki skierowałem do bufetu. Nie zdążyłem nawet napocząć kawy, kiedy przyszedł pan i zawołał że szuka mnie i jeszcze jednego nieszczęśnika. Poszliśmy za nim do piwnicy, co już lekko zaczęło mnie niepokoić, ale okazało się że cała istota telewizji, czyli studio, charakteryzatornia i automat z colą, mieści się właśnie w piwnicy.  Na dole siedziało przy stole już osiem osób, a my byliśmy brakującą dwójką. Pan, który nas przyprowadził był miejscowym przewodnikiem i tłumaczył nam po kolei, jak będzie wyglądać nagranie. Na początku jednak odbyło się losowanie stanowisk. Czy ja naprawdę muszę mówić, które wylosowałem?

Następnie po kolei nas wołali do malowania. Każdego malowali na inny kolor, potem śmiali się do rozpuku, zmywali farbę i zwyczajnie pudrowali. Później zaproszono nas do studia, każdy zajął miejsce przy swoim pulpicie, uzbroili nas w mikrofony i nagrali wizytówki. Oczywiście ten frajer na pierwszym stanowisku wszystko robił jako pierwszy, a reszta już tylko po mnie ściągała. Później wszedł prowadzący, który okazał się być zupełnie niegwiazdorską  gwiazdą, a bardzo miłym, wyluzowanym panem. Powiedział, że będzie pytał nas o różne rzeczy, a pierwszego zapyta frajera na stanowisku numer jeden, co zresztą większość uczestników zapamiętała i później go małpowała, wyznaczając mnie do odpowiedzi w każdej wolnej chwili. Ranny, poturbowany, ale wciąż przy życiu doszedłem do finału, gdzie koncertowo poległem. Na koniec miła pani przyniosła nam kuferki ze słodyczami, które za chwile nam zabrała, bo były puste i tylko udawały pełne. Pełnych jak się później okazało i tak nie było na stanie, bo producent nie przysłał, tłumacząc się, że statek z kakao się spóźnia i nie zdążyli wyprodukować czekolady. Resztę nagród odebraliśmy sobie w pokoju nagród, a pełny kuferek dostałem pocztą dwa miesiące później.

Podczas emisji odcinka okazało się, że telewizja naprawdę kłamie, bo przysięgam, że całe nagranie się śmiałem, a oni bezczelnie komputerowo mi ten uśmiech wycięli…

6 komentarzy:

  1. Edyta Śmietanka8 stycznia 2015 13:45

    A kiedy będzie cię można podziwiać w tv ? Gdyż chcę wcześniej zakupić pielucho-majtki . Jeśli byłeś tam tak śmieszny jak tu na blogu na pewno będą mi potrzebne... :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Będzie mnie można podziwiać jakieś trzy miesiące temu (info dla podróżników w czasie) :) Ale pewnie też w powtórkach, ale kiedy, gdzie? Pojęcia nie mam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To jedyny normalny teleturniej i to naprawdę taki, w którym trzeba popisać się wiedzą. Szacun i chapeaux bas! Gratulacje :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mariusz Sawoniuk8 stycznia 2015 21:34

    No i znowu podobieństwo. Widzę że obaj lubimy piękny śpiew Eweliny Lisowskiej w tej reklamie. Ciesz się tylko że Loczek i Buba są jeszcze takie małe i słodkie. Moje Kochane dzieciaczki, znając moją awersję na tą reklamę, za każdym razem, jak pojawi się w jakimś odbiorniku, robią głośniej i potem z niewinną minką upewniają się czy tatuś aby na pewno dobrze słyszał (nawet jak biorę prysznic to ktoś delikatnie drzwi do łazienki uchyla).

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale jaja, właśnie oglądam powtórkę 1z10 i... jak dobrze liczę, to jest to odcinek, który był 2 dni przed moim :) Także nic nie obiecuję, ale chyba we wtorek będzie ten mój. Natomiast śmiesznie to raczej nie będzie, nawet nie pozwolili mi założyć czerwonego nosa na gumce do nagrania :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Edyta Śmietanka10 stycznia 2015 18:23

    Ok.będę oglądać...i obiecuję utrzymać kciuki za wygraną :p

    OdpowiedzUsuń