Są ludzie, dla których samochód
jest jak archetypowa żona – mają jedno i nie zmienią aż do śmierci (auta lub
ich). Zazdroszczę im – zwłaszcza jeżeli to auto nie jest
polonezem. Nie muszą przyzwyczajać się co jakiś czas do innego modelu, w warsztacie
mają swój kubek i leżankę w razie poważniejszych usterek, a na miejscu
parkingowym koleiny są wyżłobione w taki sposób, że żadne inne auto nie
wjedzie. Ja się do tej grupy nie zaliczam - moje samochody lądują na
cmentarzu szybciej niż chomiki trzylatków.
Chciałbym powiedzieć, że zmieniam
często auta, bo taką mam fanaberię i na przykład nudzi mi się kolor po roku czy
dwóch albo tak jak mają kobiety z sukienkami – nie pojadę tym samym autem dwa
lata z rzędu na sylwestra (jakbym na sylwestra samochodem jeździł). Prawda jest
nieco inna. Najczęściej moje pojazdy przechodzą okazjonalny, niezamierzony
crashtest, po którym jest mi ich bardzo szkoda (zwykle całkowita).
Pierwszy mój samochód (a
właściwie Żony, bo formalnie to ona była właścicielem) był czerwony jak Ferrari
i na tym podobieństwa z Ferrari się kończyły. Kupiliśmy najdoskonalszą formę
mariażu koreańskiej myśli technicznej ze słynną polską jakością wykonania,
czyli Matiza… Dodam, że był to Matiz z obłędnie podwyższonym komfortem,
objawiającym się wspomaganiem kierownicy i elektrycznie opuszczanymi szybami
(czasem też z elektrycznie podnoszonymi ) oraz gustowną stylówą w postaci
zderzaków w kolorze nadwozia. Wzruszam się na samą myśl, że wyprzedzanie tira,
mając pod maską potwora o pojemności flaszki wódki, było ekscytująca wyprawą w
nieznany świat. Tym bardziej mi żal, jak sobie przypomnę koniec tej wyścigówki.
Pierwszą oznaką, że przeznaczeniem Matiza będzie cmentarz samochodów, była
parkingowa stłuczka – ja wycofałem z miejsca parkingowego, stanąłem i dostałem
strzał od pani wycofującej z miejsca parkingowego. Policjanci, którzy
przyjechali na miejsce tragedii nie mogli uwierzyć, że nie zrobiliśmy tego
specjalnie. Okazało się, że nie ważne czy bijesz, czy jesteś bity – jesteś
zamieszany – jesteś winny. Zostałem współsprawcą zdarzenia. Dodatkowo
tradycyjna wymiana korespondencji z firmą ubezpieczeniową trwała dość długo, co
jak się później okazało, wyszło nam na dobre. Zanim bowiem dostaliśmy pieniądze
na naprawę wgniecionych i pękniętych części ciała pojazdu – pojazd zginął
śmiercią tragiczną. Od tego czasu mam w życiu dwie zasady: 1) Jak jest znak
„STOP”, to należy zrobić STOP; 2) Nigdy nie wyśmiewać się z konstrukcji
nadwozia Matiza. Dachowaliśmy w cztery osoby idealnie wpasowując się między
znak a drzewo i wszyscy wyszliśmy w dobrym zdrowiu przez wybite okna. Nie
przeżył tylko Matiz…
Drugi samochód też był z Azji
(znaczy na pewno zjechał z taśmy w Azji – to, co ja kupiłem, mogło być już dość
poważnym miksem blach z różnych kontynentów). Honda Civic była bezwypadkowa na
sto procent, ale jak się później okazało tylko z tyłu. Moc jaką poczuliśmy w
tym aucie po użytkowaniu Matiza, można porównać do spaceru po parku (Matiz) i
spaceru po parku nocną porą, gdy zaczyna za nami iść kilku niekompletnie
owłosionych młodych mężczyzn (Honda). Wierzyliśmy, że mamy samochód na lata
(choć szwagier mechanik po pierwszym obejrzeniu go poradził „Sprzedaj go –
najlepiej jutro, a jeszcze lepiej dziś, natychmiast!”). Honda żyła dłużej niż
Matiz… o jakieś 4 miesiące. Jechaliśmy na imprezę rodzinną za miasto z teściową
na tylnym siedzeniu (to bardzo ważne, zresztą kiedy zięć zaczyna pisać coś o
teściowej, to każdy szczegół jest ważny). Niestety tir, który jechał za nami
nie wiedział, że całkiem lubię swoją teściową i w dobrej wierze trzepnął nas w
tył na skrzyżowaniu. W ciągu sekundy teleportowało Hondę
jakieś sto metrów do przodu i całe szczęście, bo jak wysiadłem z auta, to byłem
gotów na bijatykę z kierowcą tira, a po przejściu tego kawałka, który nas
dzielił, już go pocieszałem, bo był autentycznie przerażony i z Ukrainy
(pocieszyłem go na zapas, wtedy jeszcze Ukraina nie była jednym wielkim poligonem,
na którym dla jaj ćwiczą sobie z ostrą amunicją ukraińscy żołnierze z
ukraińskimi żołnierzami w rosyjskich mundurach, które można kupić na tamtych
terenach nawet w Smyku i w sieci cukierni „Słodki Wowa”). Okazało się, że jest
tylko jedna ofiara tej kolizji… Honda. Z sedana nagle zrobił się hatchback, a
szwagier stwierdził, że nic lepszego nie mogło mi się przytrafić…
Za trzecim razem pomyśleliśmy, że
trzeba spieszyć się kochać auta, bo tak szybko odchodzą, więc postanowiliśmy
kupić sobie sportowy samochód. Znaczy nie do końca. Na sportowy samochód nie
było nas stać – tym bardziej, że sprawę odszkodowania za Hondę prowadziły po
kolei cztery firmy ubezpieczeniowe, przy czym ostatnia była już tak skołowana,
że przysłała do nas pismo z zapytaniem dlaczego domagamy się odszkodowania za remont
tira, skoro to teściowa nie ustąpiła pierwszeństwa Hondzie, a ukraiński
kierowca siedział na tylnej kanapie naszego auta? W każdym razie kupiliśmy
auto, które jak się zamknie jedno oko, to można pomylić z usportowionym,
szczególnie jak się widzi gustowny spojler. Dodatkowo auto było żółte, co nie
pozostawiało wątpliwości, że właściciele chcieli sportowy samochód, lub nie
mają gustu. Poza tym Megane Coupe była lżejsza od Matiza, przy jednoczesnym
byciu szybszą od Hondy, więc wszystkim, którzy nie widzieli w życiu Meganki
Coupe, mówiliśmy że mamy auto sportowe. Głównym sportem, który w tym aucie uprawialiśmy
(nie, nie mam na myśli seksu - spróbujcie kiedyś uprawiać seks w lodówce – w Megance
jest jeszcze trudniej, choć cieplej przez pół roku) było pakowanie. Spakować
się do Maggie dało, ale tylko wtedy, kiedy planowało się podróż do sąsiadów z
bloku obok. Za to pojechaliśmy sobie naszym bolidem do ślubu, ale w związku z
tym, że w Renówce mieściły się dwie osoby i torebka wizytowa mojej żony,
pojechaliśmy sami.
Kilka miesięcy później dowiedzieliśmy się, że zostaniemy
rodzicami (to znaczy Żona miała 100% pewności, że będzie matką, a w to że będę
ojcem, musiałem uwierzyć na słowo). Stanęliśmy przed dylematem: albo będziemy
jeździć sami autem, albo będą sami jeździć dziecko z wózkiem. Nie były to
dostatecznie satysfakcjonujące opcje, choć do końca upierałem się, że jak się
wózek nauczy prowadzić, to ja mogę jeździć tramwajem. Postanowiliśmy zmienić
auto. Brat mi podpowiedział, że jak chcę się pozbyć samochodu, to mogę go po
prostu sprzedać – nie muszę od razu rozwalać. Sprzedaliśmy! Nową nabywczynię
ujęło to, że w ogłoszeniu nie opisałem Maggie jako auta w stanie fabrycznym.
Powiedziała, że dziesięcioletnie auto nie może być jak nowe (taaa, spróbujcie
to powiedzieć siedemdziesięcioletnim właścicielom dużych fiatów). Poprosiła
tylko, żeby jej poświadczyć wymianę rozrządu, więc zgodnie z moją wiedzą
stworzyłem dokument, że rozrząd był wymieniony pięćdziesiąt tysięcy kilometrów
temu – tak mi powiedział poprzedni właściciel, który był znajomym znajomego,
więc mu wierzyłem. Trochę się już znamy z poprzednich moich tekstów drodzy
czytelnicy. Zgadnijcie zatem, co się zepsuło w samochodzie tydzień po
sprzedaży? Koniec końców partycypowałem w kosztach naprawy silnika mojego
byłego auta.
Czwartym i póki co aktualnym
pojazdem jest Foka kombi – biała z coraz większą tendencją do rudej. Jeździ, ma
się nieźle, ale z uwagi na fakt, że może się w każdej chwili rozlecieć, już
myślimy o kolejnym aucie, a jako że nigdy nie kupiliśmy samochodu w wersji
nadwoziowej, którą wcześniej mieliśmy, to następny wypada van, a później to już
tylko przegubowy Ikarus…
Nie zgodzę się drogi Therionie matizowego wypadku nie przeżył również laptop :)
OdpowiedzUsuńLaptop przeżył, ale po prostu chciał od ciebie odejść i zaaranżowaliśmy ten wypadek. Przepraszam, że dowiadujesz się w ten sposób...
OdpowiedzUsuńTak coś czułam, ale nie chciałam dopuszczać do siebie tej myśli. Dobrze, że jego następca jest mi wierny do tej pory :)
OdpowiedzUsuńOd czasu tekstu z gazownią bawiłem się najlepiej (w przeciwieństwie do chwil kiedy dowiadywałem się o crash testach wyżej wymienionych aut) !!! Brakuje mi tutaj tylko zestawienia którym z wymienionych aut jeździliście najdłużej i czemu (a może powinienem napisać 'dlaczego' albo jeszcze lepiej 'dlaczemu' - Rudy (wcześniej Foczka) trzymaj się na 102.
OdpowiedzUsuńPowiem ci na moim przykladzie , puki vana nie kupilem to 7 na szrot wyslałem , a teraz mam dylemat .Mój van jest juz zamały wiec musze ałtobus kupic ..... i tu jest pies pogrzebany ,jak tu jezdzic po Samułkach takim autemj??????
OdpowiedzUsuńOczywiście najdłużej jeździliśmy wszędzie Matizem, bo był najwolniejszy :P A Focus przetrwał tyle czasu, bo w końcu przestał mi się mylić gaz z hamulcem...
OdpowiedzUsuńZdzisiu, wolno będziesz jeździł :) Za to wszyscy się zmieszczą, włącznie z kucykiem i sołtysem :)
OdpowiedzUsuńŁzy rzęsiste na me lico :) A myślałam, że to ja mam emocjonujące chwile za kierownicą :) (rym-cym-cym)
OdpowiedzUsuńSpoko, jeszcze sa liftbacki, sedany, terenowe, amfibje i najbardziej komfortowe - campery, pomysl tylko stojac w korku mozesz.isc na kawke albo na Xboxie poczesac torche. Nie wiem jak wyglada sytuacja prawna poduszkowcow w ruchu drogowym ale tez jest to kierunek wart uwagi.
OdpowiedzUsuńNie wiem też czy Gwiazda Śmierci przeszłaby u nas pomyślnie badanie techniczne, ale to byłby pomysł... :)
OdpowiedzUsuń